wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 2

"Człowiek nie jest stworzony do tego, żeby być sam."


     Nim się obejrzałam, od przybycia do Barcelony minął miesiąc. Miesiąc spędzony na spotkaniach, imprezach, obiadach u rodzinki, ale przede wszystkim na przeprowadzce. Z pomocą Eryki udało mi się znaleźć odpowiednie mieszkanie dla naszej dwójki. Znajdowało się ono niemalże w centrum miasta, co już stanowiło dla mnie sporą różnicę. W końcu dom, w którym się wychowałam, wybudowano na obrzeżach Barcelony, do których rzadko kiedy docierają ciekawscy turyści. Teraz kiedy bym nie wyjrzała przez okno, widzę różnorakich ludzi z aparatami przewieszonymi na szyjach lub innymi znakami wyróżniającymi nietutejszych.
- Ty znowu tutaj - westchnęła Polka, spotykając mnie przy uchylonych balkonowych drzwiach.
- Tak, jest pięknie - odparłam i odwróciłam głowę w stronę widoku, jaki roztaczał się z balkonu. Zakup tego mieszkania okazał się strzałem w dziesiątkę. Miało ono wiele zalet, ale przede wszystkim sprawiło, że jeszcze lepiej pojmowałam własną przyjaciółkę. Minął już okrągły miesiąc, a ona wciąż nie przestawała się zachwycać tym miastem. Ja, z dłuższym stażem, także nie potrafiłam. Nawet nie chciałam. Darzę je takim uczuciem, jakim można darzyć drugiego człowieka. Co dzień odkrywam jego piękno, a z Eryką u boku jest to jeszcze wspanialsze.
- Musisz przyznać, że mam gust - odparła zadziornie. Do czasu upierała się, aby wybrać lokum w innym miejscu. Kiedy jednak tu przybyłyśmy, natychmiast zmieniła zdanie.
- I dlatego wcale nie chciałaś tu zamieszkać...
- Po prostu nie kupuję butów przed ich przymierzeniem, ot co. - W tym momencie obie się roześmiałyśmy.
- Kupowanie kupowaniem. Lepiej powiedz, jak było w pracy - poprosiłam, zachęcając dziewczynę do streszczenia przemijającego już dnia.
     Mieszkanie to miało wiele zalet, owszem. Jednak miało też sporo cyfr w cenie, jaką należało za nie zapłacić. Zarówno moi rodzice, jak i rodzice Eryki zgodzili się wyłożyć tę kwotę, ale już nasza w tym głowa, aby zarobić na jego utrzymanie oraz wszystko, co z tym związane.
     Zanim Polka zaczęła swoją opowieść, rozsiadłyśmy się na kanapie w salonie. Mebel ten nieco wyróżniał się spośród reszty wystroju pomieszczenia, ponieważ po pierwszej imprezie zorganizowanej z okazji przeprowadzki pierwotnie stojąca tu sofa, nadawała się jedynie do wyrzucenia. Perfekcyjna pani domu z pewnością dałaby sobie radę z popsutym obiciem, zniszczonymi nogami, niezliczonymi plamami po, częściowo niezidentyfikowanych, płynach, ale my dwie poddałyśmy się po kolejnej nieudanej próbie wskrzeszenia kanapy. Następnego dnia pojechałyśmy do sklepu meblowego, wybrałyśmy nową, a uprzejmi panowie z firmy pomogli nam dowieźć ją na miejsce i wnieść do mieszkania.
- I jeszcze jedno.. - dodała, kiedy już streściła, jak wyglądał dzień u mojej mamy w biurze. Miała ona jeden wolny etat, a ja wolałam, aby to Eryka kandydowała na to stanowisko. Mnie, jako obeznanej z miastem i językiem, łatwiej znaleźć pracę niż komuś z innego kraju.
- Tak? - powiedziałam, kiedy zorientowałam się, że Polka czeka, aż dam jakikolwiek znak.
- Czy twoja mama.. no wiesz, z kimś się spotyka? - zapytała, a ja, choć się zdziwiłam, to nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie przypominam sobie, żeby kogoś miała - odparłam zgodnie z prawdą. Mimo to przez rok wiele się mogło zmienić, a ona wcale nie musiała mi o tym mówić. Nie musiała, a jednak poczułam się odsunięta na samą myśl o ukrywanym związku z nieznanym człowiekiem. Jakby nie patrzeć - mama to najbliższa mi osoba. Sama nie raz powtarzała, że mogę powiedzieć jej o wszystkim i tak też się działo, a tymczasem ona coś przede mną ukrywa?
- Oczywiście to nic pewnego. Po prostu tak tylko pytam - sprostowała Polka, opisując, dlaczego nabrała takich podejrzeń. W jej oczach dostrzegłam troskę. Czyżby aż tak było po mnie widać poruszenie?
- Jasne, rozumiem - przytaknęłam, choć niepewność na dobre zalęgła się w mojej głowie. - Mam prośbę.. - dodałam po chwili niezręcznego milczenia.
- Tak? - Eryka odparła bez zawahania.
- To głupie, wiem. Jeśli nie będziesz chciała, to zrozumiem...
- Kobieto, wysłów się - przerwała mi, zapewniając, że mogę prosić o wszystko.
- Jeżeli dowiedziałabyś się czegoś, to dasz znać? - wypaliłam. Nie wiedziałam, czy to właściwe posunięcie, ale na pewno lepsze od przypierania własnej mamy do muru. Poza tym daję jej tym samym czas na poruszenie tematu z własnej, nieprzymuszonej woli, czyż nie?
- Dla ciebie wszystko - przytaknęła, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco. Przez myśl przeszło mi, że Eryka nie ma prawa tego zrozumieć. Jej rodzice od trzydziestu lat są w związku. Razem z dwójką swoich, dorosłych już, dzieci tworzą szczęśliwą, zgraną rodzinę. Natychmiast odsunęłam od siebie te rozważania. Rozumie czy też nie - liczy się to, że chce pomóc.
- Dziękuję - odparłam, obejmując przyjaciółkę. Ktoś, kto zesłał ją na moją drogę, sprawił mi jeden z najlepszych prezentów w całym moim życiu.
- Okej, starczy już tego dobrego - oznajmiła pół żartem pół serio, wyswobadzając się z moich objęć po dłuższej chwili. - Teraz twoja kolej. Jak było w pracy?
- Chyba nie wiedziałam, na co się porywam - odparłam i obie parsknęłyśmy śmiechem. - Ludzi bez przerwy jest pełno. Ta kawiarnia jest dosyć duża, owszem. Tylko kiedy przychodzi do niej tylu ludzi i robi się ścisk, to od razu człowiek dostaje klaustrofobii.
     W moich słowach nie było nawet odrobiny przesady. Podejmując się pracy w tej kawiarni, nie pomyślałam o takim natłoku obowiązków. Nie zamierzałam jednak odpuścić tak łatwo. Głównie ze względu na to, że nie miałam skończonych studiów, a przez to moje możliwości dotyczące wyboru pracy były ograniczone. Poza tym na swój sposób zdążyłam przywyknąć do tego lokalu. Taka już moja natura. Jestem osobą, która bardzo łatwo przywiązuje się do ludzi, miejsc i sytuacji. Kawiarenka urządzona w specyficzny, dla niewprawnego oka chaotyczny, choć tak naprawdę zamierzony, sposób, z całą masą dodatków, którym przodował szalik FC Barcelony - będący wyrazem zamiłowania właściciela do owego klubu, zdążyła wkraść się do mojego serca.
- Cieszy mnie to - stwierdziła Eryka, kiedy koniec końców oznajmiłam, że za trudnymi początkami często czeka warta zniesienia ich przyszłość, a ja nie zamierzałam odpuszczać.
     Rozmawiałyśmy jeszcze jakiś czas, dopóki dzwonek mojego telefonu nie przerwał nam babskiego wieczoru, w czasie trwania którego już zdążyłyśmy napocząć butelkę wina.
- Słucham - powiedziałam po odebraniu połączenia bez sprawdzania, kto dzwoni.
- Cześć, Sara - przywitał się Alvaro. Nawet nie musiałam go widzieć, żeby móc stwierdzić, że jest w dobrym humorze.
- No cześć, cześć. Coś się stało? - zapytałam, chcąc poznać powód, dla którego dzwonił. Gdyby od tak chciał pogadać, to wysłałby wiadomość lub w ogóle by tego nie zrobił - w zależności od aktualnego widzimisię i przyjechałby, jak to ma w zwyczaju.
- Czy jest może koło ciebie Erika? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się na wydźwięk imienia Polki. Jednocześnie w duchu dziękowałam mu za to, że nie odgrywaliśmy żadnych scenek pod tytułem "To już nie mogę do ciebie od tak zadzwonić?".
- Jest, dać ci ją? - zaproponowałam, a szatynka ożywiła się, słysząc moje słowa.
- Gdybyś mogła, to byłbym wdzięczny. Próbowałem się do niej dodzwonić, ale nie odbierała... - oznajmił z wyrzutem w głosie. Wieczne dziecko. Nawet nie pomyśli, że inni jednak pracują. Co prawda jeszcze do niedawna sama na siebie nie zarabiałam, ale w jego przypadku w ogóle nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek zamierza się podjąć zajęcia, dzięki któremu wpłynie mu trochę pieniędzy na konto.
- Alvaro, do ciebie - szepnęłam do Polki, odsuwając komórkę od ucha. Ta gestem dłoni pokazała mi, abym przekazała jej telefon.
- Cześć! - przywitała się uradowana, a ja uniosłam do góry brew, zastanawiając się nad wydźwiękiem tego jednego słowa. - Naprawdę?... Przepraszam bardzo. Najwyraźniej zapomniałam go włączyć po powrocie z pracy... A co się stało?
     Tyle z tej rozmowy słyszałam. Ciągu dalszego nie zamierzałam poznawać, dopóki Eryka mi o nim nie opowie. Podniosłam swój kieliszek z ławy i udałam się w kierunku balkonu. Tam usiadłam na jednym z dwóch ogrodowych krzeseł, aby podziwiać zachód słońca, który oznajmiał całej Barcelonie o nadchodzącej nocy. Może to nie Nowy Jork, ale tu także pora ta nie oznaczała, że wszyscy wybiorą się do łóżek i grzecznie śpiąc, doczekają kolejnego dnia.
     Zanim Eryka do mnie dołączyła, zdążyłam opróżnić swój kieliszek. Kiedy jednak Polka zaproponowała, że doleje mi wina, odmówiłam. Jedyne na co miałam teraz ochotę to prysznic i wygodne łóżko. Mimo to mogły poczekać, bo szatynka, bez zbędnego proszenia, opowiedziała mi o rozmowie z Alvaro. Czułam, że między tą dwójką coś się święci już od pamiętnej imprezy, której to nie przeżyła sofa. Nie pisnęłam jednak na ten temat ani słowa, aby nie spłoszyć czy nie speszyć przyjaciółki.
- Jeszcze trochę i tu z nami zamieszka - zażartowałam, kiedy dowiedziałam się o jutrzejszej wizycie chłopaka. Jednocześnie w mojej głowie pojawiła się myśl, czy Eryka miałaby coś przeciw temu? Uśmiech na mojej twarzy jeszcze się powiększył.
- Chyba nie masz nic przeciwko temu? - zapytała zdezorientowana.
- No co ty. On doskonale wie, że przeze mnie zawsze jest mile widziany - odparłam, a na twarzy dziewczyny dostrzegłam ulgę. Zupełnie tak, jakby spodziewała się, że nie zgodzę się na jego wizytę. A nawet jeśli, to przecież mieszkanie to należy zarówno do mnie, jak i do niej.
     Kiedy nasza rozmowa dobiegła końca, oznajmiłam, że idę wziąć prysznic, a następnie położę się spać. Polka miała inne plany - chciała jeszcze chwilę posiedzieć na balkonie. Życzyłam jej więc dobrej nocy, a sama udałam się w kierunku łazienki.
     Zanim się obróciłam, nastał kolejny dzień. Dobitnie oznajmił mi o tym budzik, jaki ustawiłam wczorajszego wieczora w telefonie. Nieco niechętnie, ale jednak wstałam z łóżka, rozpoczynając tym samym niezmienną listę czynności, jakie miałam w zwyczaju wykonywać przez ostatnich kilkanaście dni. Mimo wszystko rutyna ta nie stanowiła dla mnie niczego złego. Nawet mi się to podobało i żywiłam nadzieję, że jeszcze długo nie ulegnie to zmianie. Interpretowałam to jako kolejny krok w dorosłość, choć nie zamierzałam odpuszczać imprez, spotkań z przyjaciółmi czy zakupów. Na to znajdowałam czas już po pracy, kiedy mogłam robić to, co mi się żywnie podoba.
- Dzień dobry - przywitałam się z Eryką, wchodząc do kuchni. Ta już kręciła się po pomieszczeniu od kiedy tylko wyszłam z sypialni do łazienki, choć wtedy jeszcze nie zauważyła mojej obecności, zajęta przygotowywaniem śniadania.
- Dzień dobry - odparła uśmiechnięta. W mojej opinii co by się nie działo, Eryka zawsze będzie wyglądać pięknie, ale kiedy na jej twarzy widnieje uśmiech, to jest po prostu zniewalająca. - Mam nadzieję, że jesteś głodna - dodała, stawiając przede mną talerz z kanapkami i jajecznicą.
- Jeżeli kiedyś wyjdziesz za mąż, postanowisz założyć rodzinę i po prostu się stąd wyprowadzisz, to wiedz, że ruszę za tobą.. - powiedziałam, próbując jajecznicy. - I czy będziesz tego chciała, czy nie, zamieszkam u ciebie na kanapie w salonie, bylebyś tylko przygotowywała mi śniadanie codziennie - dodałam, a szatynka się roześmiała.
- Spokojnie, na razie nigdzie się nie wybieram. Śniadanie będziesz miała podawane w tej kuchni - zapewniła, choć sama nie mogła stwierdzić, jak długo taki stan rzeczy się utrzyma. Kto wie, może Alvaro rzeczywiście się nią interesuje? Z wzajemnością oczywiście.
     Godzinę później, najedzona i w dobrym humorze, ruszyłam do kawiarni. Kluczyki od auta zostawiłam Eryce. Ja do pracy miałam bliżej niż ona, a poza tym dziewczyna zobowiązała się, że zrobi zakupy, kiedy już będzie wolna. Wczuła się w rolę gospodyni, która pragnie ugościć przybyszów smakowitą kolacją. Mojej uwadze oczywiście nie uszło, jak, niby od niechcenia, pyta o żywieniowe preferencje pewnego Katalończyka. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, a najzwyczajniej w świecie podsunęłam pomysł na posiłek. Pierwsza propozycja, jaką była zimna pizza, mająca swój niewątpliwy urok, do którego jednak Polka nie dała się przekonać, odszeła w zapomnienie po podsunięciu pomysłu na sałatkę z krewetkami na ostro.
- Sara? To ty? - Ledwie zdążyłam przekroczyć próg kawiarni, pustej ze względu na przedwczesną godzinę, a moja obecność już została zarejestrowana.
- Tak! - odparłam, czekając aż zza kuchennych drzwi wyłoni się Soledad, zwana przez wszystkich Sol ze względu na iście promienne podejście do życia. Z opowieści oraz anegdot innych pracowników wynikało, że z twarzy kobiety nie znika uśmiech, a ona sama nie miewa gorszych dni. Jeżeli to prawda, to szczerze jej tego zazdrościłam. Już sama radość, jaką czerpie z pracy tutaj jest zaraźliwa.
- Dobrze cię widzieć, kochana. Mam do ciebie prośbę - oznajmiła bez zbędnych ceremonii. Gestem wskazała, abyśmy zajęły miejsca przy jednym ze stolików.
- Słucham - powiedziałam, dając do zrozumienia, że może śmiało mówić.
- Moja córka ma dziś zawody jeździeckie. Bardzo jej zależy na tym, żebym tam była. Zresztą mnie także na tym zależy. Czy mogłabyś dziś zostać godzinę dłużej w pracy? - zapytała, a mi natychmiast pojawił się przed oczami widok tłumów zmierzających do lokalu.
- Nie ma żadnego problemu - odparłam. Uznałam, że nie powinnam przedkładać własnej wygody nad potrzeby innych ludzi, a zwłaszcza kogoś takiego jak Sol.
- Naprawdę? Bardzo ci dziękuję! - powiedziała uradowana. - Gdybyś kiedyś też potrzebowała się zerwać chwilę wcześniej lub przyjść chwilę później, to możesz śmiało mówić - zapewniła, uśmiechając się do mnie.
- Dzięki, zapamiętam.
- Wiesz, zapytałabym o to Carlosa, ale on jest teraz tak zajęty śledzeniem tych wszystkich nowinek w piłkarskim świecie.. Z tymi facetami to jak z dziećmi, wystarczy że coś zobaczą lub usłyszą, a wszystko inne idzie w zapomnienie - zażartowała, nawiązując do właściciela kawiarni. Nie było w tym żadnego ubliżania, właściwie przedstawiła samą prawdę. Mężczyzna w kwestii prowadzenia lokalu bardzo ufał Soledad i Isabel, pracującym tu niemal od otwarcia. W czasie ważniejszych świąt związanych z piłką nożną lub po prostu w gorętszych okresach futbolu poświęcał mu się w całości, powierzając własny interes tym dwóm kobietom. Kiedy ta wiedza znalazła się w moim posiadaniu, pojęłam, czemu w miejscu pozornie niepowiązanym ze sportem widnieje tyle oznak poparcia dla miejscowego klubu.
     Czas na pogaduchy jednak szybko dobiegł końca i zamiast tego należało przygotować się do pracy. Założyłam strój, jaki nosi tu każdy członek załogi - czarne spodnie, jasny t-shirt z logo kawiarni i plakietka z imieniem. Włosy związałam w koński ogon, zanim wyszłam z toalety i udałam się na salę, aby w razie potrzeby zacząć zbierać zamówienia od przybywających z wolna na miejsce klientów.
     Jakby na potwierdzenie tego, o czym opowiedziałam wczoraj Eryce, dziś także pojawiło się mnóstwo klientów. Sporą ich część stanowili turyści, którzy zgłodnieli w czasie zwiedzania miasta. Na szczęście przed przybyciem do Barcelony podszkolili się nieco w hiszpańskim, dzięki czemu nić porozumienia między nami w ogóle miała prawo istnieć. Podobnie rysowała się sytuacja z językiem angielskim oraz polskim, choć okazja do zaprezentowania w pracy znajomości tego drugiego jeszcze się nie nadarzyła. Z ulgą przyjęłam ten brak komplikacji przy zbieraniu zamówień, bo ostatnim razem interweniować musiała Soledad, kiedy to do lokalu przybyli Niemcy. Najwyraźniej uznali, że znajomość ich ojczystego języka to rzecz powszechnie opanowana, a ja muszę być marnym odstępstwem od normy. Tylko kto wybiera się na Półwysep Iberyjski i jedyne, co umie powiedzieć to "Hola"? Mimo wszystko cała sytuacja znalazła szczęśliwe zakończenie, ale nie pragnęłam powtórki z rozrywki.
- Życzą sobie państwo czegoś jeszcze? - zapytałam uprzejmie, zwracając się do pary, która właśnie wyczytała kilka pozycji z karty.
- Nie, dziękujemy bardzo - odparła kobieta, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, jak szybko zmieni zdanie.
- Lody! - zawołał ich kilkuletni syn. Zacięta mina na jego młodej buźce dała mi do zrozumienia, że mam do czynienia z małym terrorystą, który zawsze dostanie to, czego tylko chce.
- Ale kochanie, jadłeś lody wczoraj. Zamówiliśmy ci babeczki - powiedziała jego mama, starając się pogłaskać syna po głowie. Ten jednak odsunął się nieco, dając do zrozumienia, że skoro nie ma deseru, to nie ma też pieszczot.
- No dobrze, niech będą lody - westchnął zrezygnowany ojciec. Łatwo poszło, pomyślałam, spoglądając na malca. Stałam jeszcze chwilę przy stoliku, czekając aż dojdą do porozumienia w sprawie wielkości zimnego deseru. W tej kwestii to rodzice, którym po cichu kibicowałam, byli górą. Są babeczki, więc porcja lodów ma być mała.
- Zaraz przyniosę państwa zamówienie - oznajmiłam, chowając notesik do kieszeni w spodniach.
     Jako że ludzi o tej porze było już wystarczająco wielu, nie chciałam obarczać dziewczyn nakładających desery kolejnym zadaniem. Przywykłam do tego, że w kawiarnianych godzinach szczytu czasem należało samemu kompletować to, czego zażyczyli sobie przybysze. Chwyciłam zatem odpowiednie naczynia, nakładając do nich to, co uprzednio zanotowałam na kartce.
- Proszę bardzo i życzę smacznego - powiedziałam, kiedy po kilku minutach lawirowania pomiędzy współpracownicami przygotowałam trzy talerze ze świeżymi wypiekami, trzy kubki z ciepłymi napojami i, obowiązkowo oczywiście, pucharek z lodami.
     Sytuacja przez długi czas wyglądała podobnie. Przyjmowałam zamówienie, realizowałam je, a międzyczasie wypowiadałam wszystkie te grzecznościowe zwroty, jakimi należało uraczyć pośredniego chlebodawcę, znanego także pod nazwą "klient". I nie żebym była osobą źle wychowaną, nieobytą z zasadami savoir-vivre'u, ale jeszcze nigdy nie wypowiedziałam tylu uprzejmych formułek jednego dnia, co tylko świadczyło o ilości przybywających do kawiarni osób.
     Dzień mijał mi w tym motłochu zaskakująco szybko, co przyjmowałam do wiadomości z zadowoleniem. Zadowolenie to rosło wraz z malejącą ilością czasu, jaka pozostała do końca mojej zmiany. Nie przeszkadzało mi nawet to, że zobowiązałam się zostać dziś nieco dłużej.
     Oczywiście w momencie zbyt wielkiej euforii związanej ze zbliżającym się powrotem do domu musiałam otrzymać od życia kolejną lekcję pokory. Nie chwal dnia przed zachodem słońca - taki tytuł jej przypisałam, kiedy po raz kolejny spojrzałam na kolorową plamę, jaka wykwitła na mojej koszulce. Przeklęte lody. No i ten ścisk. To jasne, że coś takiego nie może się skończyć dobrze. I choć nie miałam tego za złe nawet w najmniejszym stopniu Marii, która przypuściła na mnie niezamierzony atak z pucharkiem, to nie potrafiłam przekonać się do plamy wyglądającej jak wymemłana tęcza na bluzce.
- Cholera - westchnęłam, czekając, aż nadejdzie moje wybawienie.
- Sara? - Maria zapukała do drzwi toalety. Otworzyłam. - Naprawdę bardzo cię przepraszam. Soledad już nie ma, a nigdzie nie mogę znaleźć innych koszulek. Być może Carlos zabrał je do pralni. Wzięłam więc to.
- Nic się nie stało. To nie twoja wina, hej. Też mogłam patrzeć gdzie idę, a poza tym wszystkie się tam teraz kręcimy i bardzo łatwo na siebie wpaść - odparłam wyrozumiale, dziękując przy okazji za przyniesioną z pomieszczenia dla pracowników kurtkę.
- To ja wracam tam z powrotem - oznajmiła, wskazując dłonią gdzieś w kierunku sali.
- Jasne - przytaknęłam. - Ja też zaraz przyjdę - dodałam, wiedząc, że zostawianie reszty załogi na pastwę głodnego i nie zawsze tak wyrozumiałego tłumu to niezbyt dobry pomysł.
     Wsunęłam ręce w rękawy lekkiej, czarnej kurtki i zapięłam ją do połowy, dzięki czemu lodowa plama zniknęła. Szkoda, że jedynie z zasięgu wzroku mojego oraz pozostałych osób. Pocieszyłam się myślą, że jeszcze niecałe trzydzieści minut i mogę wracać do domu.
- Sara, zaniesiesz kawę tamtemu chłopakowi? - zapytała Angela, najstarsza z nas wszystkich. Wyróżniała się nie tylko wiekiem, ale i, jako rodowita Włoszka, pochodzeniem.
- Przy tym stoliku w rogu? - odparłam, chcąc mieć stuprocentową pewność, że zamówienie dotrze do właściwej osoby.
- Tak, tak - przytaknęła, a ja chwyciłam tacę i udałam się do kolejnego klienta.
     Kiedy przemierzyłam już niemal całą długość sali, na jej drugim końcu dostrzegłam własną mamę. Czyżby przyszła mnie odwiedzić? Przecież do tej pory nawet jej nie mówiłam, w jakiej konkretnie kawiarni pracuję. Pomyślałam, że zapewne Eryka dostarczyła kobiecie najświeższych informacji. Podeszłam więc w kierunku klienta, aby wręczyć mu jego kawę, choć niespecjalnie zwracałam na niego samego uwagę. Z głowy wyleciały mi także te wszystkie grzecznościowe formułki, no cóż, najwyżej poskarży się szefowi. Tylko czy będzie na tyle zawzięty, aby czekać na niego do jutra?
     Już miałam odejść od jego stolika, żeby udać się do mamy, ale sytuacja, jaka rozegrała się na moich oczach, przyprawiła mnie o stan przedzawałowy. Zaledwie chwilę wcześniej zbyłam obecność chłopaka, mogącego mieć co najwyżej tyle lat co ja, który z bukietem kwiatów wszedł do kawiarni. Teraz nie wiedziałam, jak mam przestać zwracać na niego uwagę, skoro właśnie podszedł do mojej rodzicielki.
     W ciągu kilku sekund dodałam dwa do dwóch i otrzymałam odpowiedź. Odpowiedź, której najchętniej nigdy w życiu bym nie poznała. Moja własna mama umawia się z kimś, kto mógłby być jej dzieckiem.
- Wszystko w porządku? - Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam na wtorkowej zmianie w kawiarni.

*
Notkę piszę tym razem jeszcze przed rozpoczęciem pisania drugiego rozdziału.. Czemu? Otóż był on gotowy, to prawda. Rozpoczęłam nawet pisać trzeci. Potem dwutygodniowe wakacje nad morzem. Wracam, czytam wersję roboczą raz jeszcze i dochodzę do wniosku, że czegoś takiego świat zobaczyć nie może, o nie.
Ale dosyć o mnie. Zabieram się za zaległości u was. :)
Do napisania!

5 komentarzy:

  1. Ale akcja, powiem Ci, że się tego nie spodziewałam, co wydarzyło się na końcu tego rozdziału. No, naprawdę... Ale serio oni ze sobą kręcą, czy to jednak coś innego? Booooziu, aż sobie wyobrażam tą akcję... Szok.
    I jestem ciekawa co z Alvaro i Eriką :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Osz kurka! Mamuśka z takim młodym chłopakiem? I to może jeszcze z Rafaelem albo jakimś innym piłkarzem? :o Jestem w lekkim szoku, bo czego jak czego, ale tego się kompletnie nie spodziewałam.
    No nic, nie mam innego wyjścia, jak czekać na kontynuację. ;)
    Buziaki i zapraszam do mnie. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej Kochana! :)
    Rozdział jest fenomenalny! ♥
    Piszesz naprawdę ujmująco i kurczę, musisz się ze mną podzielić tym talentem! :D
    Ale do rzeczy.
    Jestem w szoku! :o Mama naszej bohaterki z takim młodzieniaszkiem? :O Nic dziwnego, że nie wspomniała o nim córce. Chyba jest świadoma, że dziewczyna by tego nie pochwaliła. O.O Może to jakiś "kryzys wiek średniego"? Niby wiek nie gra roli, jeżeli chodzi o prawdziwe uczucie, ale doskonale rozumiem szok ze strony dziewczyny. Po pierwsze, matka, która jest jej najbliższa ukrywa przed nią fakt, że z kimś się spotyka. Po drugie, spotyka się z młodym chłopakiem, z którym mogłaby spotykać się jej córka!
    A może źle to odczytałam? Może kobieta w ogóle nie spotyka się z tym chłopakiem? Może to jakieś interesy albo coś? W każdym razie, jestem zaskoczona tą końcówką. ;)
    Jestem szalenie ciekawa, jak dalej potoczy się ten wątek. :)
    Co do Eriki... Mam nadzieję, że z tej znajomości z Alvaro wyniknie duuuużo duuużo więcej niż przyjaźń. :D Pasują do siebie! :)
    A co do przyjaźni dziewczyn; jest wspaniała. :) Naprawdę dobrze się dogadują i wspaniale ze sobą współgrają. :)
    Z niecierpliwością czekam na następny! ♥
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, jest niesamowicie! :D
    Dużo się dzieje, a to lubię :)
    Mama Sary umawiająca się z rówieśnikiem własnej córki? Wow, ale w życiu różnie to bywa xD
    Nawiązując do wątku Alvaro i Eryki to liczę tylko i wyłącznie na to, że pomiędzy nimi nawiąże się głęboka więź *_*
    Informuj mnie o nowych rozdziałach na: ask.fm/TCavanaghPL
    Zapraszam do mnie:
    http://du-bist-mein-schicksal.blogspot.com/2016/08/rozdzia-iii.html
    Drugie opowiadanie:
    http://why-are-you-avoiding-me.blogspot.com/2016/08/rozdzia-xii.html
    Przepraszam za spam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwaga! To będzie szczera prawda! Uwielbiam Twój sposób pisania, za każdym razem kiedy zabieram się do czytania na mojej twarzy pojawia się naprawdę szeroki uśmiech, który tylko poszerza się z każdym słowem! :)
    A przechodząc do treści rozdziału: podoba mi się relacja między dziewczynami! Nie mogę też zaprzeczyć, że kibicuję Eryce i Alvaro - oby to była najlepsza sałatka z krewetkami w jego życiu (w końcu jak to mówią "przez żołądek do serca" ;))
    A co do Sary: współczuję jej, że w taki sposób dowiedziała się o mężczyźni, z którym spotyka się jej mama. Jednak patrząc na to z innego punktu widzenia, łatwo mi zrozumieć dlaczego ukrywała to przed córką. Logiczne, że bała się jej reakcji na taką "rewelację"!
    Pozostaje mi tylko dodać, że z niecierpliwością czekam na następny rozdział (choć mi samej zajmuje wieki, żeby coś napisać za co przepraszam ;))

    Pozdrawiam,
    Ana :)

    PS Dziękuję za komentarz pod ostatnim postem! :D Dostarczył mi bardzo dużą dawkę motywacji i jak tylko uporam się z zaległościami w komentowaniu (które jakoś zawsze się mnożą), zabieram się do pisania :) I wiedząc jakie to ważne: Tobie też życzę ogromnych zasobów weny :)

    OdpowiedzUsuń

Zaczytani