piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 4

"Zgodnie z moją obserwacją, człowiek ma w sobie tyle tęsknoty, że w każdej chwili może się zakochać. I to jest domniemanie miłości."  


     Tegoroczne wakacje okazały się być dla mnie niezwykle intensywnym okresem. Co prawda zbliżający się wrzesień nie oznaczał, że powinnam zacząć szykować się do powrotu do szkolnej ławki - te lata już za mną. Po prostu im bliżej ich końca, tym bardziej moje życie zdawało się wracać do normalności.
     Już następnego dnia po oficjalnym poznaniu Javiera, przeprowadziłam z mamą poważną rozmowę. Powodem, dla którego nie mówiła mi nic o nowym partnerze, okazała się być niepewność. Twierdziła, że chce być pewna co do powagi związku z Martinem - tatą mojego przyjaciela. Tak, przyjaciela. Ciężko byłoby mi szczerze nazwać go bratem, ale wiedziałam o tym, jak silna więź się pomiędzy nami wytworzyła. 
     Dziś zobowiązałam się z nim spotkać, choć zobowiązanie to słowo na wyrost. Robiłam to z przyjemnością. Z łatwością znaleźliśmy wspólny język. Co prawda w kilku kwestiach się ze sobą nie zgadzaliśmy, ale uważałabym to za nużące, gdybyśmy nie mieli tematów, przy których moglibyśmy polemizować i dowodzić swoich racji. Teraz także wywiązała się pomiędzy nami tego typu dyskusja.
- Jesteś pewna, że nie chcesz dołączyć? - zapytał, odchodząc na chwilę od worków treningowych.
- Nie, dzięki. Poczekam sobie tutaj. Jest spokojnie, nikt nikogo nie okłada, a poza tym.. widzisz, jakie tu są cudowne koktajle? - zapytałam, wymachując mu przed twarzą do połowy opróżnionym plastikowym kubkiem. Zblendowane jagody z bananem, do których wrzucono połówki truskawek i chrupiące płatki smakowały bosko. Niby proste, a takie dobre.
- Nie wiesz, co tracisz.. - westchnął, ocierając twarz ręcznikiem. - Poza tym gdybyś nauczyła się chociażby podstaw, to nie potrzebowałabyś pomocy w sytuacjach takich jak ta z dnia, w którym się poznaliśmy - oświadczył poważnie. Miał swoją rację, ale mimo wszystko nie przekonywało mnie to w pełni. Naiwnie liczyłam, że coś takiego się nie powtórzy, a jeśli już, to Javier będzie nieopodal.
- Może innym razem zdecyduję się na ociekanie potem i nieboskie zmęczenie - odparłam, dzielnie obstając przy swoim. Chłopak tylko machnął dłonią w moim kierunku, chcąc wyrazić w ten sposób swoje załamanie moją postawą i wrócił na matę.
- Twój ukochany ma rację - oznajmił Andres, kiedy znowu usiadłam na wysokim stołku. On natomiast wypełniał jakieś dokumenty za kontuarem. Widok mięśniaka ślęczącego nad papierami wyglądał dosyć zabawnie. Zupełnie nie pasował do roli sekretarki, a tymczasem pełnił tu podobne obowiązki. W międzyczasie ćwiczył na siłowni. Między innymi tego dowiedziałam się, przybywając tu po raz kolejny. Pewnego razu Javier przyjechał ze mną do klubu, licząc na to, że dam się namówić na trening.
- To mój brat - odparłam lakonicznie. Nie miałam ochoty na rozwodzenie się nad całą historią, jaka nas dotyczyła. W tej sytuacji nazwanie chłopaka w ten sposób przychodziło mi bez problemu. Poza tym nie istniała sposobność, aby to usłyszał, więc z tym większą łatwością posługiwałam się takowym określeniem.
- Ukochany czy brat.. swoją rację ma. - Wzruszył ramionami, podnosząc na moment wzrok znad dokumentów. - Zrobić ci jeszcze jeden? - zaproponował, wskazując długopisem na kubek.
- Na razie nie, ale dziękuję - odparłam, uśmiechając się do mężczyzny. Rysy jego twarzy nieco złagodniały i odwzajemnił gest, aby po chwili znów poświęcić całą swoją uwagę wypełnianiu druczków.
     Wyjęłam z kieszeni telefon. Trening miał się skończyć za piętnaście minut. Internet w smartfonach to jednak jeden z lepszych wynalazków ludzkości. Nawet jeśli przegląda się odmóżdżające i pożerające czas portale społecznościowe. W tej chwili potrzebowałam jednak zająć się czymś, co przyspieszy jego przemijanie.
- Cześć - przywitał się kolejny miłośnik sportów walki, który podszedł do kontuaru. Nie oderwałam jednak wzroku od ekranu telefonu, wiedząc do kogo kieruje swoje słowa.
- Rafa, dawno cię nie widziałem! - odparł wyraźnie uradowany Andres. Zaraz po tym oznajmił, że musi skoczyć po jednego z trenerów do zajmowanej przez niego oraz jego podopiecznych sali.
     Dopiero teraz zaszczyciłam przybysza spojrzeniem. Miał na sobie adidasy, czarne spodnie oraz bluzę i czapkę w tym samym kolorze.
- Hej - przywitał się ze mną, zdejmując nakrycie głowy. Ostatnimi czasy, właśnie za sprawą znajomości z Javierem, przyszło mi także "poznać" piłkarzy jego ulubionego klubu. Nietrudno chyba zgadnąć jakiego. Nadmienię, że to nie Espanyol. Odpowiedź nasuwa się w tym wypadku sama. Przede mną stał jeden z nich - Rafael Alcantara.
- Emm.. cześć - odparłam, kiedy dotarło do mnie, że milczę od dłuższej chwili.
- Też idziesz na trening? - zapytał, siadając na stołku obok. - Nie widziałem cię tu wcześniej.
- Nie, ja... czekam na brata - wyjaśniłam, choć moment zajęło mi przypomnienie sobie, co właściwie tu robię. Nawet jeśli mieszka się w Barcelonie, to spotykanie znanych osób nie jest codziennością. Przez miasto przewijają się miliony turystów. W tłumie ciężko kogoś wyłowić, a już w szczególności wtedy, kiedy ubiera się tak jak siedzący obok mnie piłkarz.
- Jestem Rafael, ale wszyscy mówią na mnie Rafinha - przedstawił się w taki sposób, jakby od zawsze poczuwał się do bycia szarym, zwykłym człowiekiem. Tymczasem dałabym sobie rękę uciąć, że bez problemu rozpoznałyby go niewyobrażalna ilość kibiców.
- Wiem - odpowiedziałam, zupełnie zapominając, że wypada, abym teraz to ja się przedstawiła. - Jestem Sara - zreflektowałam się.
- Już możemy iść, obiboku! - Oboje spojrzeliśmy się w kierunku wychodzącego z szatni Javiera. - O, cześć Rafa - dodał, a ja jeszcze intensywniej zaczęłam się w niego wpatrywać. Owszem, opowiadał mi o swoim zamiłowaniu do klubu, ale słowem nie wspomniał, że osobiście zna jego piłkarzy.
- Hej - odpowiedział, a zaraz po tym podali sobie ręce. Ciekawa sprawa, nie powiem, że nie.
- Chyba się nie nudziłaś? - zapytał mnie Javier.
- Ja? Och.. nie. Rozmawiałam z Andresem i potem przyszedł Rafinha - odpowiedziałam, spoglądając na piłkarza. Ten tylko uśmiechnął się, potwierdzając tym samym, że rzeczywiście tak było.
     Po chwili opuściliśmy budynek, a ja zatrzymałam się przy aucie Javiera. Nie zajęłam jednak miejsca pasażera.
- Co, nie wsiadasz? - zapytał rozbawiony, wrzucając torbę na tylne siedzenia.
- Nic mi nie mówiłeś, że znasz tych swoich piłkarzy. Jeszcze powiedz, że spotykasz się czasem z Messim przy piwie. - Swoimi słowami wzbudziłam śmiech chłopaka. Pokręcił jedynie głową i zajął miejsce za kierownicą.
- Bo nie znam - odparł, kiedy ja również wsiadłam do pojazdu. - Rafinha czasem przyjdzie do klubu, też poćwiczy i to tyle. Jesteśmy tylko na cześć. Raz, kiedy jeden z trenerów miał urodziny, to pojawił się na organizowanej tu imprezie.
- Rozumiem - przytaknęłam, zapinając pasy. - Gdzie dziś jedziemy?
- Nie wiem, a co chcesz robić? Kino, restauracja? Błagam, odpowiedz, że gdzieś, gdzie jest jedzenie. Zjadłbym konia z kopytami - oznajmił, klepiąc się jedną dłonią po brzuchu, drugą natomiast trzymał kierownicę.
- Jest piątek. Tu zawsze są tłumy, ale dziś to w szczególności - oznajmiłam zupełnie tak, jakbym tłumaczyła coś turyście. - Pojedźmy do jakiegoś supermarketu, kupimy coś do jedzenia i obejrzymy film.
- Okej, ale jedziemy do mnie. - Przytaknęłam, przystając na warunek, jaki postawił.
     Godzinę później znaleźliśmy się już w mieszkaniu Javiera. Zmęczenie wyraźnie dawało mu się we znaki, więc powiedziałam, aby zajął miejsce przed telewizorem i poczekał, aż coś ugotuję.
     Nie minęło wiele czasu, zanim wkroczyłam do salonu z dwoma talerzami spaghetti bolognese. Danie szybkie w przygotowaniu, nieskomplikowane, a przede wszystkim smaczne. Droga do pokonania też nie była wybitnie długa. Ledwie przemierzyłam kilka kroków, aby z podłogi wyłożonej kafelkami przejść na tą wyłożoną panelami. W mieszkaniu Javiera kuchnia połączona została z pomieszczeniem dziennym. Da się z niego przejść do niewielkiego przedsionka, a po drugiej stronie znajdują się drzwi do łazienki oraz sypialni - również niewielkich rozmiarów, ale wystarczających dla samotnego faceta, jak to wyjaśniał - i miał rację, ciasne, ale własne. Na upartego to nawet dla mnie oraz Eryki byłoby ono odpowiednie.
- Smacznego - powiedziałam, podając mu jeden talerz.
- Dzięki, jesteś wielka - odpowiedział, uśmiechając się do mnie. Takie podziękowania sprawiały mi największą radość. Czułam, że moje starania są doceniane.
     Rozmawialiśmy na różne tematy, a po skończonym posiłku wspólnie wybraliśmy film, który następnie obejrzeliśmy. Do tej pory na ekranie podziwialiśmy mecz. Choć Javierowi przychodziło to z niesamowitą radością, a ja usilnie próbowałam pojąć sens poszczególnych zagrań, podań czy nawet fauli. Niedawno z zaskoczeniem przyjęłam fakt, że istnieje coś takiego jak faul taktyczny. Chłopak nie mógł uwierzyć, że urodziłam się w Barcelonie, a jestem taką futbolową ignorantką. Za punkt honoru postawił sobie nauczenie mnie czegoś na ten temat. Zgodziłam się, wiedząc, jaką sprawię mu tym przyjemność.
- Boi się jak jasna cholera, ale i tak tam zaraz wejdzie - powiedział Javier.
- A potem będzie już za późno na ucieczkę - skomentowałam, widząc jak główny bohater horroru zmierza ku drzwiom nawiedzonego domu. Oboje się roześmialiśmy. Nie pierwszy raz dokonywaliśmy wnikliwej analizy filmu, który reklamowano jako mrożący krew w żyłach. W rzeczywistości mieliśmy przy tym więcej śmiechu, aniżeli odczuwaliśmy strachu. Większość zachowań aktorów była do przewidzenia.
     Tym razem także udało nam się przepowiedzieć zakończenie. Po nim chłopak oznajmił, że odwiezie mnie do domu. Nie wybijałam mu z głowy tego pomysłu. Na zewnątrz było już ciemno, a ja wolałam nie podróżować do własnego mieszkania sama, na pieszo i na dodatek późnym wieczorem. O ironio. Mam możliwość nauczyć się podstaw samoobrony, a wolę zdać się na umiejętności przyjaciela.
- Pozdrów Erikę - polecił mi, kiedy już znaleźliśmy się pod moim mieszkaniem.
- Mówisz i masz - odparłam, odpinając pasy. - Ach, zapomniałabym - dodałam, po zakodowaniu pozdrowień do przekazania.
- O czym? - zapytał Javier.
- Mama zaprasza w niedzielę na obiad. Twój tata już wie, ja miałam przekazać tobie - wyjaśniłam, czekając na odpowiedź chłopaka.
- A o której?
- No nie wiem, około piętnastej byłoby w sam raz. Masz już jakieś plany, tak?
- Tak, ciężko mi to będzie przełożyć - wyjaśnił, bębniąc palcami lewej dłoni w kierownicę. - Przepraszam.
- Rozumiem, to nie koniec świata. Wpadniesz innym razem - uspokajałam go.
     Kiedy już się pożegnaliśmy, wjechałam windą na siódme piętro i weszłam do mieszkania. Erykę zastałam leżącą na kanapie pod kocem. W telewizji właśnie emitowano reklamy, a dziewczyna spała. Postanowiłam jej nie budzić.
     Każdą czynność starałam się wykonywać możliwie jak najciszej, aby koniec końców znaleźć się we własnym łóżku i odpocząć po dzisiejszym dniu.
- Sara! Wstawaj, spóźnisz się do pracy! - Te słowa obudziły mnie o wiele lepiej niż jakikolwiek budzik. Miałam wrażenie, jakbym została wyrwana ze snu po pięciu minutach. Tymczasem promienie słońca przedzierające się przez nieudolnie zaciągnięte zasłony świadczyły o tym, że spałam co najmniej kilka godzin. Ten dzień nie zaczął się najlepiej, ale żywiłam nadzieję na nieutrzymanie się owej tendencji.
- Już! - krzyknęłam, porywając z szafy pierwsze lepsze ubrania.
     Miałam wrażenie, że wszystko robię za wolno, choć od mojego opuszczenia sypialni minęło zaledwie kilka minut. Wrzuciłam do torebki śniadanie, jakie przygotowała mi Eryka i popędziłam do łazienki.
- A ty nie jedziesz dziś do pracy? - zapytałam przyjaciółki.
- Jest sobota.. - odparła, a ja od razu pojęłam w czym rzecz. Zalety pracowania w biurze mojej mamy to wiecznie wolne weekendy. Kobieta wyznawała zasadę, że te są do spędzania czasu z rodziną i nie pojmowała, czemu godzę się na taką a nie inną pracę. Gdyby jeszcze raczyła zrozumieć, że nie mam takiego przywileju, aby lamentować nad godzinami pracy... - Może cię podwiozę? - zaproponowała, wchodząc do łazienki, kiedy akurat malowałam rzęsy.
- Daj spokój. O tej porze podróż autem zajmie dwa razy więcej czasu. Wezmę rower - oznajmiłam. Ten był stosunkowo nowym nabytkiem. Nie dość, że ułatwiał mi dotarcie do pracy, to utrzymywał moje ciało w dobrej kondycji. O tej kwestii wspominał nie raz sam Javier - człowiek opowiadający się za możliwie jak najzdrowszym stylem życia.
    Mimo włożonego w próbę dotarcia do pracy na czas, spóźniłam się kilknaście minut. Szczęście jednak się do mnie uśmiechnęło, bo na miejscu zastałam Sol oraz Angelę. Carlos, właściciel restauracji, jeszcze nie przybył. Po wytłumaczeniu kobietom zaistniałej sytuacji, otrzymałam pobłażliwy uśmiech, a spóźnienie zostało mi wybaczone bez ponoszenia poważniejszych konsekwencji. Na taką posadę nie ma co narzekać.
- Ale widzę, że noc była nieprzespana, co? - zagaiła Soledad. Pomimo różnicy wieku bez problemu się dogadywałyśmy.
- Aż tak źle jest? - zapytałam, kiedy czekałam, aż Angela zrealiazuje wszystkie zachcianki klienta, od którego przyjęłam zamówienie.
- Nie jest najgorzej, ale ruszasz się, jakbyś nie była pewna, czy zdrzemnąć się na sali czy może zaszyć się w schowku na miotły i tam odpocząć - zażartowała, a ja posłałam jej szczery uśmiech. Zaraz po tym musiałam udać się z pełną tacą do klienta zajętego swoją książką. Z ciekawości rzuciłam okiem na okładkę, aby poznać tytuł.
     Wbrew słowom Soledad, nie zasnęłam tego dnia w pracy. Przy życiu trzymała mnie przede wszystkim myśl, że niedzielę mam wolną. Zaraz po powrocie z kawiarni zjadłam przygotowany przez Erykę obiad i udałam się do sypialni, którą w pośpiechu dziś opuściłam. Zwaliłam się na łóżko, zasypiając w ubraniach. Nie słyszałam nawet, kiedy Polka wróciła do mieszkania. W takim stanie doczekałam kolejnego dnia, budząc się przed południem. Nie lubiłam tak późno wstawać, bo czułam się, jakbym straciła wiele okazji do zrobienia różnorakich czynności, ale jeżeli od tego zależało to, czy będę wyspana, czy też nie - nie miałam nic przeciw temu.
     Od razu po opuszczeniu łóżka wyjęłam z szafy ubrania, w jakich zamierzałam pojawić się na obiedzie w rodzinnym domu. Z ich naręczem przeniosłam się do łazienki.
     Kiedy wanna wypełniała się wodą, zrobiłam mały obchód mieszkania w poszukiwaniu Eryki. Zamiast niej znalazłam w kuchni kartkę o śniadaniu czekającym w lodówce i godzinie powrotu Polki. Od kiedy oficjalnie z Alvaro zostali parą, wybywali gdzieś razem w każdą niedzielę. Raz, nie mówiąc nic ukochanej, Katalończyk zabrał ją do paryskiego Disneylandu. Wrócili dopiero następnego dnia, a dziewczyna trajkotała o wizycie w stolicy Francji przez kolejny tydzień. Zupełnie się temu nie dziwiłam. Nawet zazdrościłam jej tak udanego związku, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że ja i Alvaro, w odróżnieniu od niego i szatynki, nie bylibyśmy udanym połączeniem.
     Jedyną wadą takiego obrotu spraw było moje mijanie się z Eryką. Połowę dnia każda z nas spędzała w pracy, a po powrocie do domu, okazywało się, że jednej z nas w nim nie ma. Albo to ja dawałam się gdzieś wyciągnąć Javierovi czy też sporadycznie stęsknionym koleżankom z paczki, albo to ona wybywała razem z Alvaro. W wyniku tego widziałyśmy się więcej niż przez trzydzieści minut przed udaniem się do kawiarni oraz biura dwa-trzy razy w tygodniu. Wtedy organizowałyśmy spotkania w większej grupie lub decydowałyśmy się na zwykły babski wieczór z butelką wina do towarzystwa. Aby tak nie odczuwać nieobecności, zostawiałyśmy sobie krótkie liściki. Raz zawierały one informacje dotyczące planów na dany dzień, a kiedy indziej zapisywałyśmy na kartkach jakieś miłe słowa skierowane do drugiej i przyczepiałyśmy je w widocznym miejscu.
     Po wzięciu odprężającej kąpieli przygotowałam się do wizyty u mamy. Ubrałam się w niedawno zakupione ubrania i pomalowałam nieco odważniej niż na co dzień. Nawet naturalnie proste włosy potraktowałam dziś lokówką. Coś takiego może zrozumieć tylko druga kobieta. Czasem ma się chęć, aby wyglądać inaczej niż zwykle i to nie dla drugiego człowieka, a dla samej siebie, aby móc stanąć przed lustrem i przyznać, że wygląda się ładnie. Tak po prostu.
     Komplementy, jakie otrzymałam od mamy oraz Martina po przybyciu na miejsce, jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto było trochę się pomęczyć. Do obiadu zasiedliśmy w trójkę, a ja dowiedziałam się, czemu Javier nie mógł się dziś pojawić. Obecność na obiedzie uniemożliwiło mu spotkanie z przyjaciółmi ze studiów. Czasem, słuchając tak opowieści chłopaka, zazdrościłam mu podjęcia decyzji o kontynuowaniu nauki. Na tej niewinnej zazdrości jednak się kończyło. Nie byłam pewna, czy dałabym radę pogodzić wykłady z pracą. Poza tym musiałabym wygospodarować jeszcze czas na sen i inne podstawowe czynności, a w obecnej chwili wydawało mi się to zadaniem nie na moje możliwości. Nie mówiłam jednak stanowczego nie, a jedynie odkładałam te zamysły w czasie.
- Masz jakieś plany na przyszły tydzień? - mama zapytała w pewnym momencie.
- Właściwie to nie, a czemu pytasz? - odparłam, dłubiąc widelcem w upieczonym przez nią cieście.
- Ostatnio rzadko mnie odwiedzasz.. - pożaliła się, a mnie przepełniło poczucie winy. Czy rzeczywiście zaczęłam zbywać własną mamę? Nieświadomie, ale jednak?
- Możemy gdzieś się wybrać. Mam cały weekend wolny - oznajmiłam, chcąc jej zrekompensować ten brak czasu.
- Nareszcie... Czy ten twój szef w ogóle o was myśli? - zapytała, nawiązując do Carlosa i godzin pracy w kawiarni. Nie podejmowałam jednak tego tematu, aby przypadkiem nie rozpocząć niechcianej kłótni.
- Co powiesz na wypad za miasto? - zaproponowałam, nie dając się wciągnąć w rozmowę o etacie. - Oczywiście ciebie też dotyczy ta propozycja - dodałam, kierując wypowiedź do Martina. Już jakiś czas temu oznajmił, że dziwnie czuje się, kiedy zwracam się do niego "pan". Moja mama postąpiła z "panią" Javiera podobnie.
- Ja za tydzień odpadam. Mam ważne zebranie. - Mina mojej rodzicielki wyrażała w tej chwili dezaprobatę. Praca w weekend, tak. - Może zrobicie sobie jakieś babskie spotkanie?
- To dobry pomysł, ale musimy kiedyś wybrać się gdzieś we czworo - stwierdziłam, spotykając się z aprobatą ze strony obojga.
     Nieobecność na niedzielnym obiedzie Javier postanowił wynagrodzić mi już kolejnego dnia. Umówiliśmy się, że zaraz po pracy udam się do klubu, aby tam poczekać na zakończenie treningu.
- Cześć, Andres! - przywitałam się po wejściu do środka. Tym razem nie zastałam jednak za kontuarem nikogo.
     Ruszyłam więc w kierunku siłowni, aby tam trafić na wielkiego nieobecnego. Najwyraźniej nie miał dziś żadnej papierkowej roboty, skoro z taką zaciętością atakował znajdujące się tu maszyny. Chwilę zajęło wyrwanie mi go z treningowego transu.
- Och, cześć Sara. Przyszłaś do Javiera? - wysapał, spoglądając na zegar ścienny umieszczony nad drzwiami. - Trening jeszcze się nie skończył, co powiesz na koktajl?
- Mówiłam już, że cię uwielbiam? - zapytałam, szczerząc się do mężczyzny.
- Hmm.. nie przypominam sobie, ale zapamiętam na przyszłość - odparł, puszczając do mnie oczko. Zaraz po tym roześmiał się i ruszył w kierunku wyjścia, pozostawiając ćwiczącą parę pod czujnym okiem innego trenera.
     Zapytana o dzisiejsze preferencje co do składu koktajlu odparłam, że zdaję się w pełni na kreatywność jego twórcy. Po tym nasza rozmowa zeszła na inne tory, a ja raz po raz popijałam napój przez słomkę.
     W pewnym momencie pogaduchy przerwała nam siostra mężczyzny, która dobijała się do niego przez telefon. Przeprosił mnie więc, aby po chwili odejść wgłąb pomieszczenia, jakie stanowiło jego biuro. Tak naprawdę było to wgłębienie pomiędzy damską i męską szatnią oddzielone za pomocą kontuaru przy którym siedziałam na wysokim krześle.
- Muszę wyskoczyć dosłownie na dwie minuty - oznajmił po skończonej rozmowie z siostrą. - Możesz tu posiedzieć? Gdyby ktoś przyszedł, to po prostu powiesz, żeby poczekał.
- Nigdzie się nie wybieram - odparłam, bawiąc się opróżnionym plastikowym kubkiem.
- Zaraz wracam - zapewnił i truchtem udał się w kierunku wyjścia.
     Mijało już pięć dłużących się niemiłosiernie minut, a po Andresie wciąż ani śladu. Nie zapowiadało się także na to, aby Javier wcześniej skończył trening. Kiedy jeszcze dodać do tego prysznic oraz przebranie się w czyste ubrania, przy odrobinie szczęścia wyjdę stąd tak przed końcem roku...
- No w końcu, już myślałam, że cię wcięło! - oznajmiłam rozbawiona, słysząc otwierające i na powrót zamykające się drzwi.
- Cześć - przywitał się ze mną Rafinha. - Chyba nie mnie się spodziewałaś? - dodał, kładąc jedną dłoń na karku.
- Rzeczywiście - wypaliłam. - Ale ciebie też miło widzieć - zreflektowałam się, a piłkarz usiadł na krześle obok.
- Znowu czekasz na brata? - zapytał, chcąc podtrzymać rozmowę. Zsunął z ramienia pasek sportowej torby, a ta opadła z łoskotem na ziemię.
- Tak, umówiliśmy się na spotkanie - odparłam, wciąż miętoląc plastik w dłoniach.
- Wcześniej tu nie przychodziłaś, co? - zadał kolejne pytanie.
- Jakoś nie było ku temu okazji. To długa historia, może kiedyś ci opowiem - odpowiedziałam, spoglądając kątem oka w kierunku wyjścia. Nie uszło to uwadze Rafaela.
- Trzymam za słowo. - Musiałam przyznać, że gdyby ktoś kazał mi wyobrazić sobie spotkanie z piłkarzem, to przed oczami miałabym mężczyznę w trykocie klubu, z piłką pod pachą i irytującym uśmiechem wyrażającym wygórowane mniemanie o swojej doskonałości. Tak w skrócie. Tymczasem rzeczywistość wyśmiała moją wizję, spełniając zaledwie jedno z wyobrażeń. Na dodatek nie w pełni. Siedzący po mojej lewej stronie Rafinha uśmiechał się oszałamiająco. - Właściwie to gdzie jest Andres?
- Siostra do niego zadzwoniła i musiał na chwilę wyjść. - Mina znacznie mu zrzedła. Powiedziałam coś nie tak?
- Nie przepadam za nią - oznajmił, udzielając mi odpowiedzi na pytanie, którego nie zadałam.
- Rozumiem - przytaknęłam, wstając na chwilę z miejsca, aby wyrzucić kubek do kosza. Nie miałam okazji spotkać się z siostrą trenera, ale najwyraźniej istniał powód, dla którego Rafinha żywił wobec niej niechęć. Przynajmniej pozostawał szczery, nie kryjąc się ze swoimi poglądami.
- Już jestem! - O wilku mowa, pomyślałam. Andres z zaskoczeniem, ale i zadowoleniem zarejestrował dwa razy większe grono. - Cześć, Rafa.
- Hej. Słyszałem o wizycie Any - powiedział, dając do zrozumienia, że zna powód nieobecności trenera.
- Tak.. zastanawiam się, czy ona kiedyś zamierza dorosnąć. Przyjechała, żeby poprosić o pieniądze. A ja, nawiniak, pożyczyłem jej, bo przecież siostra to siostra, nie? - Poczułam się nieswojo, przysłuchując się tej rozmowie. Cichym chrząknięciem zaznaczyłam swoją obecność. - Nieistotne. Nie ma co biadolić. Zmieniając temat.. wiesz, że Eric dziś nie przyjdzie?
- Jak to? - odparł piłkarz, oczekując wyjaśnień. Mimo tego, że czułam się nieco odsunięta od konwersacji, zajęłam miejsce na stołku, z którego niedawno zeszłam.
- Tak to. Córka postanowiła przyjść na świat trochę wcześniej - oznajmił, szczerząc się do piłkarza.
- No tak. To wszystko tłumaczy - przyznał Rafa.
- Jeżeli chcesz, to ja dziś mogę z tobą poćwiczyć - zaproponował. - Ta młoda dama wyrwała mnie z siłowni, a wciąż nie wyzbyłem się nadmiaru energii.
- Właśnie, a co ty na to powiesz? - zapytał Rafinha, a ja zastanawiałam się, czemu miałabym mieć coś przeciwko? Obaj są dorośli, a jeśli chodzi o przypilnowanie schodzących się w godzinach popołudniowych stałych bywalców klubu, to nie widziałam w tym problemu.
- Ona wcześniej nie ćwiczyła - oznajmił Andres. - Javier próbował ją namówić.. - Zaraz, zaraz. Ona... Ją... Nie.
- O nie, ja się do tego nie nadaję - powiedziałam rozbawiona propozycją piłkarza.
- Skąd wiesz, próbowałaś wcześniej? - zapytał, a w jego słowach, spojrzeniu i postawie dostrzegłam coś, czego nie zarejestrowałam podczas namów Javiera - wyzwanie. Wyzwanie, którego, o zgrozo, chciałam się podjąć.
- Niech będzie. Spróbuję - odparłam.
- Zaraz poszukam czegoś, co będzie na ciebie pasować! - Andres zaświergotał jak mała dziewczynka uradowana z nowych ubrań dla swojej lalki.
- Ale dasz mi fory, tak? - zapytałam, kiedy trener zniknął w jednym z pomieszczeń.
- Nie mam tego w zwyczaju - odparł, ukazując dwa rzędy białych zębów w uśmiechu.
     Po jakimś czasie opuściłam damską szatnię w ciemnych legginsach i nieco za luźnej koszulce z krótkim rękawkiem. Znalezienie odpowiednich butów okazało się wyzwaniem nie do przeskoczenia, ale nie stanowiło to wielkiego problemu. Po prostu teraz przemieszczałam się w skarpetkach po klubie. Włosy związałam w koński ogon za pomocą gumki, która towarzyszy mi każdego dnia w pracy.
- Sara to ty? - zapytał zadziwiony Javier. Andres nie mógł powstrzymać się przed poinformowaniem chłopaka o tym, co miało za chwilę nastąpić. Jeszcze chwila i zrobią z tego święto narodowe...
- Tak, ja, głupku - odparłam, stukając się palcem w czoło, kiedy zakończył swoją scenkę. Po chwili pomieszczenie wypełnił śmiech całej naszej czwórki.
- To bardzo dobrze się składa - stwierdził poważnie. - Ojciec poprosił mnie, żebym zajrzał do niego po treningu. Podobno to coś ważnego. Pojadę do niego i wrócę po ciebie tak za godzinę, co ty na to? - zaproponowałam, a mnie w sumie ucieszył taki obrót sprawy.
- Ale wszystko w porządku? Coś się stało? - wypytywałam, zastanawiając się, co Martin ma na myśli przez "ważne".
- Spokojnie, nic złego - odparł, a po chwili pożegnał się z nami i opuścił klub.
- Gotowa? - zapytał Andres.
- Trzymaj kciuki, żebym jeszcze kiedyś wyszła stamtąd w całości - poprosiłam, wskazując dłonią w kierunku jednej z sal. Mężczyzna się roześmiał.
     Nie wiedziałam, ile czasu minęło, ale w końcu, po starannie wykonanej rozgrzewce, opanowałam podstawowe ciosy oraz metody obrony przed nimi. Przynajmniej teoretycznie. Obaj mężczyźni uznali, że boks będzie na początek najlepszy, choć ja nie widziałam różnicy. Bez względu na to, czy ćwiczylibyśmy w stójce czy parterze i tak miałabym zadać przeciwnikowi ból oraz umieć się przed nim bronić.
- To jak? Co powiesz na mały sparing? - zaproponował Rafinha.
- Szanse rzeczywiście są wyrównane - prychnęłam rozbawiona. Nie widziałam cienia szansy na swoje zwycięstwo, co skutecznie odstraszało mnie od podjęcia tego wyzwania.
- No to sparing z nagrodą za wygraną - poprawił się.
- Co proponujesz? - zapytałam, krzyżując ręce na piersi.
- Jeżeli wygram, to pójdziesz ze mną na kawę - oświadczył poważnie.
- A jeżeli ja wygram?
- To pozwolę ci pójść ze mną na kawę - odparł, a ja przewróciłam oczami. Po chwili salę wypełnił nasz śmiech. - To jak?

*
I żeby nie było, że sama autorka zapomniała, kto jest jednym z jej głównych bohaterów w tejże historii - jest i on. Przedstawiać już chyba nie muszę...;)
Oczywiście musiałam sobie w życiu namieszać. W pierwotnym zamierzeniu Rafa miał pojawić się w trójce.
A skoro już o pojawianiu mowa, to.. dziękuję za każdy komentarz i obecność na blogu. Nie przypuszczałam, że w ogóle kogoś zainteresuję tą historią, a tu proszę. Naprawdę, miło mi.
Udanego dnia!

PS
Wiem, wiem. Kto o tak wczesnej porze cokolwiek robi w wakacje? A no ja, nawet w wolne nie mam w zwyczaju spać do południa..;)
Zresztą, dosyć gadania. Zabieram się za zaległości u was.

7 komentarzy:

  1. Kocham Cię za ten rozdział, wiesz? :D Jest taki... No taki świetny!! Poza tym, mówiłam Ci już, że masz świetny pomysł na to opowiadanie? Nie? No to już wiesz. :D Bardzo mi się podoba i zostaję tu. A i na następnych blogach będę się pojawiać. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się.
    Czekam na next.
    Buziak. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest świetny! Bardzo płynnie się go czyta i jak zawsze robiłam to z ogromną przyjemnością! :) Cieszę się, że Sara złapała dobry kontakt z Javierem :) A tak z innej beczki: Nareszcie! Doczekałam się Rafy! :) No cóż, ogólnie uwielbiam tego faceta, a w Twoim wydaniu jest równie interesujący! Poza tym kto by się nie zgodził na morderczy trening z Alcantarą i sparing zakończony wyjściem na kawę? Chyba nie znam takiej osoby, która by odmówiła ;)
    Czekam na następny!

    Pozdrawiam,
    Ana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Szczerze mówiąc praca nad rozdziałem idzie... gorzej niż bym chciała :/ Jednak biorę się w garść i zaczynam na poważnie rozwijać mój pomysł na piśmie! Zrobię wszystko, żeby nowość ukazała się najpóźniej w poniedziałek (w najgorszym wypadku we wtorek) :)

      Usuń
  4. O rzesz, ja przez trzy miesiące ćwiczyłam tylko pady i ciosy, a dopiero potem weszły sparingi które na tamtym etapie nijak jeszcze nie przypominały walki, a oni kazali Sarze się tłuc już po godzinie xDD
    Coś czuje, że przegra i to miażdżącą przewagą, chyba że Rafa da jej przeogromne fory :D Jakby nie było i tak będzie musiała iść z nim na kawę, nie? Rozbawił mnie ten fragment z nagrodą :D
    No ale właśnie! Jest nasz główny bohater! Póki co bardzo podoba mi się jego kreacja. Wydaje sie być taki... normalny po prostu :) Fajnie że ma inne zajęcia i nie żyje tylko piłką.
    Strasznie też mi przypadł do gustu Javier (mam jakąś słabość do tego imienia), no i sporty walki i w ogóle <3
    Fajnie się się tak dogadują i wszystko się teraz względnie układa :)
    Czekam na kolejny rozdział i ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział! ^^
    Chyba będę to powtarzać w nieskończoność - MASZ MEGA TALENT i PISZESZ PO PROSTU CUDOWNIE. ♥
    Fajny ten Twój Rafa! ^^
    I śiwetna jest ta relacja między Sarą i Javierem. :) Myślałam, że chłopak może będzie chciał spędzać czas z dziewczyną inaczej niż brat - siostra (chyba wiesz o czym mówię ;)), a tymczasem okazuje się, że są niemalże stworzonym dla siebie rodzeństwem. ;)
    Ale wracając do Rafy. Urzekł mnie. :)
    Jest taki otwarty, miły no i uroczy. :D Ten jego zakład, że jak wygra to Sara da mu się zaprosić na kawę, a jak przegra to przyjmie zaproszenie na kawę... Mistrzostwo! :D Kupił mnie tym! :P No, ale poza tym widzę, że nasza bohaterka chyba zwróciła jego uwagę...
    Mam wrażenie, że Rafa będzie bardzo wdzięczny Javierowi, że musiał ich opuścić. ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny! ♥
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  6. 47 yr old Executive Secretary Malissa Ramelet, hailing from La Prairie enjoys watching movies like Catch .44 and Astronomy. Took a trip to Monastery and Site of the Escurial and drives a Ferrari 250 GT California. przeczytaj ten artykul

    OdpowiedzUsuń

Zaczytani