środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 5

"Zaletą przeszłości jest to, że już nie wróci."


     Jedynym powodem dla którego moja przegrana nie okazała się poniesioną z kretesem porażką, były fory, jakie dał mi piłkarz. Co prawda upierał się, że o niczym takim nie ma pojęcia, ale ja już swoje wiedziałam. W innym wypadku zapewne nie zeszłabym z maty, a po prostu trzeba by mnie z niej znosić. Tymczasem obyło się bez jakichkolwiek obrażeń. A to już sukces!
     Przemierzając ulice Barcelony, rozmawialiśmy na wiele tematów. Wciąż uderzało mnie to, jak normalnie zachowuje się Rafinha. Nie żebym spodziewała się, że po wyjściu z budynku nagle zacznie gwiazdorzyć, szukając sposobności do popisywania się... W sumie to sama nie wiem, czego oczekiwałam. Po prostu z zadowoleniem przyjmowałam zaistniałą sytuację. Chłopak szedł obok mnie w bordowej bluzie, czapce na głowie i z rękoma w tylnych kieszeniach spodni. Przez ramię przewieszony miał pasek od sportowej torby. Szedł przed siebie, świadomy swojego ciała oraz jego możliwości, a ja dotrzymywałam mu kroku.
- Już niedaleko - wtrącił w trakcie rozmowy na temat powrotu do Barcelony. Okazało się, że on także wcale nie tak dawno na stałe powrócił do miasta. Wcześniej grał na wypożyczeniu w innym klubie, a teraz spełnia swoje marzenia w stolicy Katalonii.
- Super. Mam nadzieję, że oprócz kawy będzie tam coś do jedzenia - odparłam, zdając sobie sprawę z tego, ile czasu minęło od mojego ostatniego posiłku, jakim było śniadanie przygotowane przez Erykę. Zapomniałam ze sobą zabrać lunchu do pracy, ale koniec końców i tak okazało się, że nie miałabym za wiele czasu na zjedzenie go. Klientów wciąż przybywało sporo, choć nie zaskakiwało mnie już to tak jak wcześniej. Po skończonej zmianie wybrałam się od razu do klubu, a tam co prawda otrzymałam od Andresa koktajl, ale prawie dwugodzinny trening sprawił, że mój żołądek domagał się dostarczenia mu czegoś do jedzenia.
- Nie przychodziłbym tam, gdyby serwowali tylko kawę - zaśmiał się.
- Wy, sportowcy, nie jesteście przypadkiem na diecie? - zapytałam zdziwiona. Czyżby kolejne z moich wyobrażeń było jedynie fikcją?
- Teoretycznie tak - odpowiedział, poprawiając torbę, która zaczęła mu zjeżdżać z ramienia. - W rzeczywistości nikt nad nami nie siedzi dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie pilnuje każdego kęsa, jaki weźmiemy do ust.
- Czyli dieta jest, ale zależy od indywidualnego podejścia, tak?
- Dokładnie. Warto, bo odpowiednio ułożona poprawia wydolność i możliwości organizmu - oświadczył Brazylijczyk. - To tutaj - dodał, kiedy dotarliśmy na miejsce. Ani razu w trakcie swojego dwudziestodwuletniego życia tu nie trafiłam.
- A jak to jest z tobą? - zadałam kolejne pytanie, wciąż nie odchodząc od tematu diety.
- A co? Z profilu nie widać tych trzech podbródków? - Zdolność do autokrytyki dodałam do kolejnej z cech, jakich istnienia nie spodziewałabym się u znanego piłkarza, a jakie niewątpliwie posiada Rafa. - Możemy usiąść tam? - zaproponował, wskazując stolik w głębi lokalu.
- Pewnie - przytaknęłam i ruszyliśmy w wyznaczonym kierunku. Zajęliśmy miejsca na wygodnych, obitych ciemnym materiałem krzesłach.
     Spostrzegawcza kelnerka zaledwie chwilę po tym podeszła do naszego stolika. Wręczyła nam karty i oznajmiła, żebyśmy w spokoju zdecydowali, na co mamy ochotę. Ja jednak, zamiast skupić się na przestudiowaniu menu, wlepiałam wzrok w siedzącego naprzeciwko mnie chłopaka.
- Przyglądasz mi się - stwierdził, przenosząc spojrzenie z tekstu na mnie.
- Szukam tych trzech podbródków - odparłam, starając się ukryć speszenie.
- I jak? - zapytał, przesuwając dłonią po szczęce.
- Nijak. Nie widziałam ich ani z profilu, ani nie dostrzegam teraz - oznajmiłam, wzruszając ramionami. Po tym wczytałam się w ofertę kawiarni.
     Po pewnym czasie oboje zdecydowaliśmy się na kawę i choć Rafael wytykał mi, jak mogłam zamówić wersję posłodzoną, na dodatek z mlekiem, twierdząc, że niszczy to cały urok tego napoju, to przynajmniej w kwestii deseru byliśmy zgodni. Zamówiliśmy po kawałku ciasta migdałowego z pomarańczami.
     Zanim nasze zamówienie pojawiło się na stoliku, dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy o moim towarzyszu. Sama także opowiedziałam mu sporo historii ze swojego życia, choć dotąd nie poruszyłam tematu Javiera oraz związku jego ojca z moją matką. Wydawać by się mogło, że nawet nie będzie to konieczne.
     Pogawędkę, na względnie nieistotny temat przerwał nam dzwonek telefonu. Rafael wyjął komórkę z torby, spojrzał na wyświetlacz i, ku mojemu zaskoczeniu, odrzucił połączenie.
- Jeśli chcesz, to możesz śmiało odebrać. To pewnie ważne - powiedziałam, przyglądając się uważnie piłkarzowi.
- Nie aż tak, jakby się mogło wydawać - odparł, wzruszając ramionami. Z początku nie byłam przekonana co do tego stwierdzenia, ale kiedy telefon nie odezwał się ponownie, doszłam do wniosku, że rzeczywiście tak jest.
- Skoro tak mówisz.. - Wzięłam do ust kęs ciasta i przyglądałam się piłkarzowi. Tym razem nie w poszukiwaniu drugiego oraz trzeciego podbródka. Po prostu. Z czystej przyjemności.
- O czym to mówiliśmy? - zapytał bardziej siebie samego niż mnie. - Ach, tak.. opowiedziałem, czym się zajmuję. Zwracam pytanie. - On również utkwił we mnie swoje spojrzenie, a ja musiałam sobie przypomnieć, na czym ta moja egzystencja się opiera.
- Właściwie to nie prowadzę jakiegoś arcyciekawego trybu życia. Przeważnie rano wychodzę do pracy, czasem idę na drugą zmianę. Spotykam się z przyjaciółmi, rodziną... - opowiedziałam, dochodząc do wniosku, że stałam się idealnym materiałem na najnudniejszą osobę stąpającą po ziemi. Zdecydowanie bardziej wolałam słuchać, jak Brazylijczyk raczy mnie interesującymi historiami.
- Mówiłaś, że niedawno wróciłaś z Polski - oznajmił, a ja z przyjemnością zauważyłam, że jest równie dobrym słuchaczem. - Byłaś tam u rodziny, znajomych?
     Pytania takie jak te znacznie ułatwiały mi rozwinięcie wypowiedzi na temat mojej osoby. Odczuwałam wdzięczność wobec Rafaela. Jego chęć podtrzymania rozmowy okazała się naprawdę pomocna. Gdyby nie on, to prawdopodobnie moglibyśmy kończyć nasze spotkanie po pięciu minutach od jego rozpoczęcia.
     Tymczasem spędzaliśmy w lokalu już drugą godzinę. Tematy do rozmów zdawały się nie kończyć. W trakcie opowieści o tym, jak wyglądał jego powrót po poważnej kontuzji, rozdzwonił się telefon. Tym razem mój.
- Przepraszam bardzo - odparłam, robiąc to samo co chłopak na początku spotkania. Nie zwróciłam uwagi nawet na to, kto dzwonił. Mało tego, od razu wyłączyłam telefon, chcąc być sprawiedliwą wobec swojego towarzysza. - Możesz mówić dalej, słucham uważnie - oznajmiłam, a ten uśmiechnął się do mnie zupełnie tak, jakby nie mógł uwierzyć, że komuś chce się tego wszystkiego słuchać. Pokręciłam głową w niedowierzaniu.
     Mijały kolejne minuty. Ludzie przebywający w kawiarni to przychodzili, to wychodzili. Jedynie my bez przerwy okupowaliśmy stolik w głębi pomieszczenia, choć i tu Rafinha nie skrył się dostatecznie dobrze przed czujnymi oczami kibiców. O ile to w ogóle było jego zamiarem. Przez pewien czas łypały w naszym kierunku trzy pary ciekawskich oczu, a ich właścicielom chwilę zajęło zebranie się w sobie i podejście do piłkarza. Z uśmiechem na twarzy, ale także pewną dozą nieśmiałości podpisał się tej trójce na serwetkach stojących w serwetniku. Sytuacja ta zarówno mnie rozbawiła, jak i zdziwiła. Czy on naprawdę wstydzi się swojej rozpoznawalności?
     Nie zdążyłam się jednak o to zapytać, bo ponownie zadzwonił jego telefon. Po wyrazie twarzy Brazylijczyka wniosłam, że to już nie jest połączenie, które można odrzucić.
- Nie krępuj się - powiedziałam, wskazując na komórkę.
- Nie masz nic przeciwko? - Zaprzeczyłam, potrząsając głową. - Zaraz przyjdę - dodał, zostawiając wszystkie swoje rzeczy przy stoliku.
     Chwilę po tym wyszedł z lokalu, stając przy jednej z szyb, dzięki czemu bardzo dobrze go widziałam. Prowadził spokojną rozmowę, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo raz po raz przytakiwał, odpowiadając rozmówcy.
- Bardzo cię przepraszam, ale będę musiał już iść - oznajmił po powrocie. Stał tak, z jedną dłonią na karku, a drugą opartą o skraj stolika.
- W porządku - odparłam. - I tak się tutaj trochę zasiedzieliśmy. - Na twarz Rafinhii wstąpił szczery uśmiech, choć nie udało mu się wyzbyć zakłopotania.
- Dziękuję, że zgodziłaś się wyjść, ale teraz naprawdę muszę się zbierać - wyjaśnił, podnosząc z posadzki torbę, do której wepchnął jeszcze bordową bluzę przewieszoną przez oparcie krzesła. - Nie mam nawet jak cię odwieźć - dodał, a mi zrobiło się głupio, że czuł się aż tak do wszystkiego zobowiązany.
- To nic takiego. Przejdę się. Mieszkam w centrum. - Rafinha uniósł jedną brew, słysząc tę informację. Tutejsi zazwyczaj osiedlali się w innych miejscach.
- Dobre i to - powiedział ni to do mnie, ni to do siebie. - W takim razie do zobaczenia. Dziękuję za dziś - dodał, puszczając do mnie oczko na odchodne. Uśmiechnęłam się do piłkarza, a następnie obkręciłam się na krześle tak, aby ściągnąć z niego przewieszoną przez oparcie torebkę.
     Na mnie także nadeszła już pora, bo i po co miałabym przesiadywać tu sama? Podniosłam się z miejsca i ruszyłam w kierunku lady, przy której stała kelnerka.
- Mogę prosić o rachunek za tamten stolik? - zapytałam, wskazując gestem dłoni w jego kierunku.
- Rachunek został uregulowany kilka minut temu - odparła z uśmiechem na twarzy. Mimo wszystko wyjęłam z portfela banknot i przesunęłam go w stronę dziewczyny.
- W takim razie to dla ciebie - oznajmiłam. - Dobranoc - pożegnałam się, opuszczając lokal.
     Zostałam odprowadzona wzrokiem zarówno przez pracownicę jak i trójkę kibiców, którzy wciąż przebywali w środku. Nawet wtedy, kiedy szłam chodnikiem, ci drudzy śledzili moje kroki przez szybę. Uśmiechnęłam się, a następnie pomachałam do nich. Przecież i tak ich nigdy więcej nie zobaczę.
- Jestem w domu! - oznajmiłam po spacerze na trasie kawiarnia-mieszkanie.
- Sara, czemu nie odbierałaś telefonów? - zapytała mnie Eryka, wchodząc do korytarza. Wyglądała teraz zupełnie jak kochana mama trójki dzieci, która stara się wywołać respekt u swoich pociech samą postawą. Ręce oparła na biodrach, wciąż nie wypuszczając z dłoni kuchennej ścierki. Czyżby przyszło mi nią zaraz oberwać?
- To długa historia - odparłam, nie wiedząc od czego właściwie miałabym zacząć. Przepraszam, ale nie miałam czasu, bo sromotnie przegrałam bójkę ze znanym piłkarzem, więc poszłam z nim na kawę? W skrócie tak by to wyglądało, ale poznanie szczegółów tej historii od razu zmieniało spojrzenie na nią.
- Później mi opowiesz, dobra? - zaproponowała, a mnie ucieszył taki obrót sprawy. - Muszę ci coś powiedzieć - dodała z poważną miną.
- Słucham, cały czas słucham - odparłam, zsuwając ze stóp buty.
- Artur jutro przylatuje. - Torebka, którą chciałam odłożyć na komodzie, koniec końców znalazła się na ziemi, a że była rozpięta, to rzeczy w niej schowane posypały się po podłodze, robiąc jeszcze więcej hałasu. Co za niezdara ze mnie.
- Cholera jasna - mruknęłam pod nosem, zabierając się za posprzątanie bałaganu, jakiego narobiłam. Eryka poszła w moje ślady, kucając na ziemi. Razem zebranie wszystkich przedmiotów poszło nam dosyć szybko.
- Powiedziałam mu, że nie wiem, czy może u nas przez ten czas pomieszkać, bo to nie tylko moje mieszkanie - oznajmiła, kiedy stanęłyśmy koło siebie. Poczułam wdzięczność wobec niej, ale też nie mogłam się wygłupiać. Czemu miałby płacić niemałe sumy za porządny hotel, skoro może nocować tutaj? Co prawda wiedziałam, że na przybywaniu wieczorem i wybywaniu rano jego pobyt tu się nie skończy, ale łatwiej było mi sobie wyobrazić, że tak właśnie będzie. Nie skazałoby mnie to na przebywanie z Arturem w ciągu dnia w tym samym mieszkaniu. Ba, w tym samym pomieszczeniu.
- Nie widzę żadnego problemu w tym, żeby trochę tu pomieszkał - stwierdziłam, z całych sił starając się nie położyć nacisku na "trochę". Z pozytywnym skutkiem.
- Jesteś pewna? - Nie, pomyślałam.
- Tak. - W głowie już jawiły mi się wizje, jak niezręcznie będą wyglądać zbliżające się dni. Dni w towarzystwie śmiertelnie obrażonego na mnie człowieka, który jedyne co potrafi odnośnie mojej osoby, to żywić jawną niechęć. Cudnie.
- Dziękuję - powiedziała Eryka, a w jej oczach dostrzegłam podziw. Gdyby tylko wiedziała, że podziwia głupotę oraz pochopność, a nie dojrzałość...
     W nocy ciężko było mi zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, a sen nadszedł dopiero nad ranem.
     Po przespaniu czterech godzin, podniosłam się z łóżka, rozpoczynając kolejny dzień. Doprowadziłam się do ładu i składu, choć wiedziałam, że jedyne o czym będę w stanie dziś myśleć, to wizyta Artura zbliżająca się nieuchronnie. Powiedziałaś "a", więc teraz powiedz "b", nakazałam sobie w myślach.
     Spędzenie połowy dnia w pracy w pewnym sensie pozwoliło mi nie drążyć tego tematu. Klienci przybywający do kawiarni, choć całkowicie nieświadomie, ułatwili mi to w dużej mierze.
- Ktoś na ciebie czeka - powiedziała Angela, kiedy zarzucałam na ramiona cienką bluzę z miłego w dotyku materiału. Słońca o tej porze nie brakowało, ale od samego rana nieprzyjemny wiatr dawał się we znaki.
- Już idę, już - odparłam, opuszczając pokój dla pracowników. Na dzień dzisiejszy obsługiwanie głodnych turystów oraz miejscowych miałam za sobą. - Javier?
- A i owszem. Wczoraj sprytnie wymieniłaś mnie na Alcantarę, więc dziś musisz mi to wynagrodzić - oznajmił, opierając się o ścianę nieopodal wyjścia.
- Przecież musiałeś jechać do swojego taty - odparłam, nie pozwalając sobie na obwinianie mnie o cokolwiek, nawet jeśli jedynie się droczyliśmy.
- Ale, tak jak obiecałem, przyjechałem po godzinie. - Cholera, całkowicie zapomniałam. O tym też mu wspomniałam. - Wiem, wiem. Andres mi powiedział, że wyszliście razem, więc uznałem, że nie ma sensu zawracać ci głowy - wyjaśnił, a ja nie dodałam już ani słowa o wyłączonym telefonie, przez który nawet nie miałby możliwości na przeszkodzenie.
- Rozumiem - odparłam tylko.
- Ale dziś masz czas, tak? - zapytał bez cienia ironii w głosie. Naprawdę chciał się upewnić, czy nie zaplanowałam już czegokolwiek.
- Pewnie. Aż w nadmiarze - odpowiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że niekoniecznie mam ochotę na przedwczesny powrót do domu.
- Więc wsiadaj - powiedział, prowadząc mnie do swojego auta. - Od teraz zdajesz się na mnie.
     Nie oznajmiłam tego wszem i wobec, a jedynie pomyślałam sobie, że naprawdę dobrze się stało z tym nowym facetem mamy. Gdyby nie on, to nie poznałabym Javiera. Ten z kolei stanowił materiał na cudownego przyjaciela. Z pewnością byłby równie dobrym bratem. Wciąż podchodziłam z rezerwą do nazywania go tak, bo przecież na razie nic nie zapowiadało się na to, żeby nasi rodzice mieli wziąć ślub. Jedynie w jednej sytuacji nie widziałam problemu z takim określaniem rok starszego ode mnie chłopaka - kiedy ktoś pytał, kim dla mnie jest Javier, a jego akurat nie było w pobliżu. Dzięki temu nie musiałam opowiadać o rozstaniu mamy z moim tatą oraz dalszego ciągu tej poplątanej historii.
- Powiedziałem coś nie tak? - odezwał się w pewnym momencie.
- Co? Nie. Czemu pytasz? - zapytałam zdziwiona.
- Od kiedy wsiadłaś do auta, nie odezwałaś się ani słowem - oznajmił, lawirując w tłumie aut na ulicy.
- Zamyśliłam się, przepraszam.
     Już do końca naszego spotkania starałam się więcej nie pogrążać we własnych rozważaniach. Ludzie mają to do siebie, że milczenie drugiej osoby interpretują w błędny sposób, doszukując się swojej winy w takiej sytuacji. A ja nie chciałam, aby Javier czuł się niezręcznie.
     Popołudnie spędziliśmy w kinie, oglądając film wyniośle, a także całkowicie nieskromnie określony przez producentów jako premiera roku. Na sali jednak nie komentowaliśmy scen ukazujących się naszym oczom, aby przypadkiem nie narazić się żadnemu z kinomanów przebywającemu na projekcji.
     Po wyświetleniu napisów końcowych musiałam przyznać, że produkcja ta okazała się być naprawdę dobrą. O tym też wspomniałam Javierowi, który podzielał moją opinię, choć miał zarzuty wobec jednego z aktorów.
- Daj spokój. Sam byś lepiej nie zagrał. Naprawdę dobrze się odnalazł w tej roli - żachnęłam się, stając w obronie artysty.
- Mówisz tak, bo jest przystojny, czy może dlatego, że jest przystojny? - zapytał, przewracając oczami.
- Mówię tak, bo naprawdę nieźle odegrał swoją rolę. A poza tym ten facet naprawdę jest według ciebie przystojny? - Javier parsknął śmiechem.
- Nie, po prostu słyszałem, jak grupka jego fanek żywo rozprawiała na jego temat, kiedy zostawiłaś mnie na ich pastwę i poszłaś do toalety - odparł, dźgając mnie w bok. - Och, jaki on jest przystojny. A słyszałaś, że ostatnio rozstał się ze swoją dziewczyną? Ach, wyobrażacie sobie, jakby to było z nim być? - Teraz to ja zaśmiewałam się do rozpuku, przyglądając i przysłuchując się chłopakowi przedrzeźniającemu wspomniane fanki. Ludzie znajdujący się w pobliżu rzucali nam różnorakie spojrzenia. Od tych równie rozbawionych jak moje, po te piorunujące, które mogłyby zabijać, gdyby tylko istniała taka możliwość.
     Przed opuszczeniem galerii udaliśmy się do knajpy serwującej sałatki. Zamówiliśmy po jednej na wynos i udaliśmy się na parking, aby w samochodzie zjeść posiłek. Na terenie pasażu robiło się już zbyt nieznośnie, aby spokojnie gdzieś usiąść w celu spożycia kolacji.
     Kiedy pozbyliśmy się opakowań, toreb oraz serwetek pozostałych po zakupionych sałatkach, wyrzucając je do śmietnika, włączyliśmy się do ruchu.
     Jako że jutro rano musiałam wstać do pracy, nasze spotkanie dobiegało końca. Javier odwiózł mnie do domu i po pożegnaniu się z nim, wjechałam windą na siódme piętro. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co, a właściwie kto, czeka w mieszkaniu. Udało mi się o tym zapomnieć, a teraz zwyczajnie musiałam stawić temu czoła.
- Jestem! - oznajmiłam, po dwukrotnym przekręceniu klucza w zamku. Moich uszu natychmiast dobiegły śmiechy i wymieniane w języku polskim uwagi oraz spostrzeżenia. Dalej Sara, dasz radę. - Cześć - przywitałam się z rodzeństwem, stając w progu salonu. Ostatnio zbyt często miałam ochotę zniknąć z powierzchni ziemi.

*
Piątka w waszych rękach. Sama nie wiem, co o niej myśleć. Niby coś tam się dzieje, a według mnie jest cholernie nudna. Niemniej wolałam nie dopychać żadnych ewenementów na siłę, bo takie "dodatki" wyczuwa się na kilometr. Poza tym pokrzyżowałoby mi to plany na dalszy rozwój historii.
W kolejnym obiecuję poprawę. Tymczasem udanego popołudnia, wieczora czy też dnia :)

PS
Podobno reklama jest dźwignią handlu, więc zapraszam na geograficznie bliższą opowieść W polskim kadrze. Niedawno dodałam prolog :)

5 komentarzy:

  1. Słowem wstępu: zobaczyłam informację o nowym rozdziale zaraz po wejściu do metra i przyrzekam, że kilka osób patrzyło się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, kiedy uśmiechałam się do telefonu czytając to co napisałaś :)
    Nie uważam tego rozdziału za nudny, a poza tym zawsze musi się pojawić taki moment, kiedy nie dzieje się tak dużo jak w pozostałych - co nie oznacza, że uważam aby tu tak było. W końcu pojawiło się spotkanie/randka(?) z Rafinhą :) I według mnie było świetne - lubię sposób w jaki go przedstawiłaś, bo w mojej głowie jest właśnie takim facetem :)
    Co do wątku z Arturem: szczerze mówiąc nie rozumiem decyzji Sary, nie powinna zwracać uwagi na "wydatki" byłego chłopaka bo jednak chyba wziął je pod uwagę planując wyjazd. Ja nie mogłabym patrzeć na niego dzień w dzień, zważywszy na szczegół, że w stosunku do niej zachowuje się jak zwykły dupek.
    A relacja z Javierem jest wspaniała. Mogłabym mieć takiego "brata". Cóż to chyba wszystkie nowe komentarze na jego temat - już go powychwalałam pod poprzednimi rozdziałami ;)
    Z niecierpliwością czekam na następny i życzę niekończących się pokładów weny! :)

    Pozdrawiam,
    Ana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak pisałam wcześniej, Sara była z góry skazana na porażkę w swoim sparingu, ale Rafa niczym gentleman nie dał jej tego zbytnio odczuć :D
    Mega urocze było to ich spotkanie/randka(?) i nic dziwnego, że Sara polubiła Brazylijczyka, bo tak go wykreowałaś, że aż sama chętnie bym sie z nim wybrała na taką kawę. Wydaje się być taki skromny i znający swoją wartość jednocześnie. Dodatkowo ma dystans do siebie i jeszcze mnóstwo pasji. Ech, no zwyczajnie ideał :D
    Gdy zadzwonił telefon Sary i ona nawet nie spojrzała kto to, jakoś coś mi podpowiedziało, że będą z tego kłopoty, no i w sumie troche faktycznie tak sie stało. Jednak uważam, że to Artur powinien tym razem zachować sie jak facet, przestać się fochać, bo to on jest na łasce dziewczyn i powinien być wdzięczny. Czuję, że on troche namiesza mimo wszystko.
    Z rozdziału na rozdział coraz bardziej lubię Javiera. Powili chyba staje się moją ulubioną postacią i jego przyjaźń z Sarą jest niesamowita. Mam nadzieję, że potem nie wyjdzie tak, że on sie nagle zakocha w Sarze bez wzajemności, albo coś takiego, bo szkoda by było psuć ich relację. Takie bycie "rodzeństwem" chyba służy im najbardziej :D
    Rozdział świetny jak zawsze i wcale nie uważam, że ustępował w czymś pozostałym.
    Życzę mnóstwo weny i pozdrawiam gorąco ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rafinha sprawia bardzo dobre wrażenie. Wydaje się być miłym, skromnym chłopakiem, któremu nasza bohaterka chyba wpadła w oko. I to że wzajemnością! ;) Boję się, że Artur może tu nieco namieszać, ale mam nadzieję, że na jego oczach Sara spiknie się z Rafaelem (no przynajmniej będzie się z nim całować).
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zacznę od drobnej uwagi. Nie wiem, czy wspominałam tym wcześniej, ale dobrze, by było gdybyś wyjustowała tekst postów. ;) Co do rozdziału to Rafinha wydaje się sympatycznym facetem, który nadaje się na przyjaciela i być może partnera(?). Co do pojawienia się Artura i ogólnie tego, że Sara ma ochotę zniknąć z powierzchni ziemi to jakoś mi się nie podoba. Bo raz, ktoś tu musi pokazać, że nie jest szarą myszką, która ratuje się ucieczką. A dwa, czekaj czekaj... Rafinha pomoże jej z pewnością siebie? :D
    Ogólnie rozdział w porządku, niby jakiś wielkich akcji nie ma, ale rozdziały spokojniejsze tzw. przejściowe, czy uzupełniające są też potrzebne i wpływają na całość, bo w nich zawsze opisy pokazują bohaterów. ;)
    O!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. (Ugh! Piszę ten komentarz już 2 raz! -.-)
    Witaj Kochana! :*
    Co mogę powiedzieć? Rozdział - malina. Nie wiem o co Ci chodzi. :))
    Ach ten Rafa... Taki słodki i uroczy. ❤ To spotkanie śmiało możemy podciągnąć pod randeczkę. ^^ I to udaną randeczkę. ❤ Podoba mi się, że chłopak wziął na siebke ciężar podtrzymywania rozmowy. Z doświadczenia wiem, że łatwe to nie jest i wymaga wiele wysiłku i kreatywności, by rozmowa nie skończyła się po (wspomnianych przez naszą bohaterkę) 5 minutach. ;) No i podobało mi się, że mimo tak szybkiego zawinięcia się ze spotkania nie zapomniał uregulować rachunku. Niby to jest oczywiste, ale jak to czasem życie pokazuje - niekoniecznie. ;)
    Co do Artura... Mam naprawdę złe przeczucia i jestem pełna niechęck do tego koleska. :/ W ogóle jak dla mnie jest dupkiem i na tym postaram się zakończyć moją wypowiedź na jego temat. ;)
    Co do Javiera... Ich relacja jest wspaniała. ❤ Taki boski braciszek, z którym może pogadać o wszystkim. :) Bez krępacji. ^^
    Ach, bardzo przyjemny i świetnie napisany rozdział, Kochana. Mówię serio. :D
    Z niecierpliwością czekam na kolejny. ;))
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń

Zaczytani