poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 1

"Pojawiasz się na czyjejś drodze z jakiegoś powodu - czasem na chwilę, czasem na całe życie."


    Człowiek w trakcie całego życia musi pogodzić się z wieloma niedogodnymi dla siebie sytuacjami. W innym wypadku zwyczajnie nie przeżyłby konfrontacji z żadną przeszkodą, jaką los rzucił mu pod nogi. Moja przeszkoda mierzy nieco ponad metr osiemdziesiąt i właśnie prowadzi samochód. Można by rzec: w czym problem? Otóż kierujący pojazdem mężczyzna nie jest już moim. Tylko czy kiedykolwiek naprawdę mogłam określić go swoim? Nie, bo wtedy leciałby ze mną do Barcelony. Zrozumiałby zarówno mnie, jak i moje potrzeby. Dołączył tym samym do długiej listy moich miłosnych niepowodzeń, którą miałam ochotę spalić, schować jakiekolwiek pozostałości i zakopać je głęboko pod ziemią.
- Uważaj, jak jedziesz. Prawie wpakowałeś mu się w zadek - odezwała się Fryderyka. Nasza znajomość trwa nieprzerwanie od sześciu lat, więc z czasem jej imię przestało stanowić dla mnie wyzwanie, choć zarówno ona jak i ja przywykłyśmy do krótkiego "Eryka".
- Jeżeli za kilka minut nie będziemy na lotnisku, to spóźnicie się na samolot. Chcesz tego? - W trakcie pobytu w Warszawie język polski opanowałam do tego stopnia, że bez problemu rozumiałam, o czym rozmawia rodzeństwo. Nawet i bez tej umiejętności wyczułabym niechęć w głosie Artura. Niechęć związaną z jedną osobą. Jestem nią ja. Od decyzji o naszym rozstaniu jedynie w taki sposób się o mnie wypowiada. Nigdy do mnie. Niezwykle dojrzale, co? Wspomina na mój temat tylko wtedy, kiedy poruszane są kwestie powiązane z wyjazdem. No, kolego, na szczęście jeszcze kilkaset metrów i masz ze mną spokój, pomyślałam, spoglądając na warszawskie ulice przez szybę samochodu.
- Nie. Po prostu uważaj, okej? - poprosiła dziewczyna. Z nasza dwójką na tak małej powierzchni miała prawdziwy kłopot. Jak jednocześnie można być kochającą siostrą i oddaną przyjaciółką wobec osób, które niedawno się rozstały? Podziwiałam ją za jej upór i wytrwałość. Sama zapewne dawno bym sobie te próby odpuściła.
     Kiedy wysiedliśmy z samochodu, napięcie jakby nieco zelżało. W końcu teraz każde miało więcej przestrzeni dla siebie. Przestrzeni, której nie trzeba dzielić z niepożądaną osobą.
- Uważaj tam na siebie, dobrze? - To jedne z niewielu słów, jakie wychwyciłam z rozmowy Eryki i Artura. Może to i lepiej. Źle czułabym się z myślą, że przysłuchiwałam się tak osobistej wymianie zdań. Mimo wszystko przeżyli ze sobą wiele lat, a moja obecność w ich życiu stanowiła jedynie epizod w porównaniu z łączącą ich relacją.
- Gotowa? - zapytała mnie szatynka, ciągnąc za sobą wielką walizkę. Do wylotu przygotowywała się od zeszłego tygodnia, uparcie twierdząc, że zabiera tylko najważniejsze rzeczy.
- Minutkę - odparłam, podchodząc do jej brata. Nie planowałam tego gestu, ale od dziecka uczono mnie, aby nie przerywać tego, co się zaczęło. - Ja chciałam się pożegnać - oznajmiłam, kątem oka dostrzegając, że teraz to Eryka robi wszystko, byleby tylko nie słyszeć, o czym rozmawiamy.
- Powodzenia w Barcelonie. W końcu to tam jest dwój dom, czyż nie? - prychnął, nawiązując do jednego z argumentów, jakiego użyłam, oznajmiając o podjętej nie tak dawno decyzji. Ta poprzedzona była wieloma rozmyślaniami. Nie podjęłam jej pochopnie. Co to to nie. Czemu zatem pozwalał sobie na tak idiotyczne uwagi, jakich użyć mógłby jedynie przepełniony zawiścią nastolatek?
- Błagam cię, nie zaczynaj tego od nowa. Chcę się pożegnać jak cywilizowany człowiek. Przed chwilą widziałam, że tak potrafisz - powiedziałam, nawiązując do jego rozmowy z siostrą. - Życzę ci powodzenia. Tak po prostu. Dziękuję też za czas, jaki mogłam z tobą spędzić. Skończyło się, jak skończyło, ale podziękowania się należą. - Rozdział zatytułowany "Warszawa" chciałam zamknąć raz na zawsze. Aby to zrobić musiałam zakończyć wszelkie sprawy, jakie rozgrywały się tu na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. Ta była ostatnią.
- Nie ma sprawy. - Przyznam, że oczekiwałam więcej. Przeliczyłam się. No cóż, przynajmniej podjęłam dobrą decyzję. Nie mogłabym związać się z tym człowiekiem na całe lata. - Cześć - dodał, wyciągając w moją stronę dłoń. Zupełnie jakbym była jego kumplem. Mimo wszystko podałam mu swoją i uścisnęliśmy je wzajemnie. Chyba lepiej mieć kumpla, niż wroga, prawda?
     Cała ta sytuacja dobiegła końca dopiero wtedy, kiedy wraz z Eryką zajęłam miejsce na pokładzie samolotu. Przez całą drogę tutaj żadna nie odezwała się nawet słowem.
- To było.. dziwne - stwierdziła w końcu, choć po jej minie wnioskowałam, że określenie, jakiego użyła wciąż nie było tym, którego szukała. - Bardzo cię za niego przepraszam.
- Nie masz za co przepraszać. Nic nie poradzisz na to, jaki jest - odparłam, choć wiedziałam, że wciąż rozmawiamy o jej bracie. Nie zamierzałam użyć żadnego chamskiego określenia wobec tego człowieka. Nie należę do osób, które w ten sposób rozładowują złość związaną z rozstaniem. Przynajmniej staram się.
     W trakcie lotu każda z nas zajęła się sobą. Nie wywoływało to u nas niezręczności. Zżyłyśmy się na tyle, że wystarczyła nam nasza wzajemna obecność, aby czuć się dobrze. Słowa były zbędne. Dzięki temu w spokoju oddałam się lekturze. Tym razem książce pisanej w języku hiszpańskim. Od roku nie byłam w kraju, w którym spędziłam większość swojego życia. Roczną wizytę w Polsce bez dwóch zdań zaliczam do przeżyć, jakie zapamiętam na zawsze, ale nie zmieniało to faktu, że po prostu tęskniłam za tym, do czego zdążyłam przywyknąć. Kultura, muzyka, jedzenie. Nawet specyficzny dialekt. Bardzo rzadko trafiałam w Warszawie na osoby pochodzące z którejkolwiek części Hiszpanii. Częściej stykałam się z ludźmi potrafiącymi mówić w tym języku. Eryka należała do tej grupy, choć ją znałam, zanim pomysł o przybyciu na tak długo do Polski w ogóle wpadł mi do głowy.
     Poznałyśmy się w dość nietypowy, a zarazem bardzo typowy jak na dzisiejsze czasy, sposób, bo w Internecie. Dziewczyna od lat interesuje się iberystyką. Ja natomiast mam ojca Polaka i matkę Katalonkę. W dzieciństwie kilka razy zdarzyło mi się odwiedzić tatę. Ten zabiegał o to, abym choć w najmniejszym stopniu znała jego ojczysty język. Dzięki temu łatwiej było mi nawiązać znajomości z polskimi dziećmi. Z niektórymi kontakt mam do dziś. Właśnie poprzez portale społecznościowe udaje mi się utrzymać nasze dobre stosunki. Okazało się, że Fryderyka ma znajomych, którzy z kolei znają moich znajomych, a ci pierwsi, dowiadując się o moim pochodzeniu, wykorzystali swoje wpływy, by objawić mnie szatynce, z którą obecnie łączy mnie niezwykle silna więź.
     Oczywiście na początku to wszystko tak nie wyglądało. Najpierw Eryka zarzuciła mnie masą pytań, na które przez długi czas odpowiadałam. Nie chodziło o ociąganie się z mojej strony, a o ilość zagadnień, jakie chciała poznać rezolutna i sprytna Polka.
     Wraz z upływem czasu zaczęłyśmy się do siebie zbliżać. Nawet nie zauważyłam, kiedy po cichutku dołączyła do niewielkiego grona osób, które są mi bardzo bliskie. Stało się i już. Nic na to nie poradzę. Zresztą, nawet gdybym mogła, to bym tego nie zrobiła. Zbyt mi na tej roztrzepanej dziewczynie zależy.
     Ten jeden raz, decydując się na wizytę w Polsce, to ja postanowiłam wykorzystać swoje pochodzenie. Zapytałam taty, którego wyjątkowo wtedy zaniedbałam, czy mogę u niego pomieszkać. Kiedy usłyszał na jak długo, to niemal wyrosły mu skrzydła ze szczęścia. Od razu się zgodził, przygotowując wszystko co potrzebne na moje przybycie.
     Dzięki tego typu gestom dziś wiem, że pomimo rozstania rodziców niedługo po moich narodzinach, jestem dla nich obojga bardzo ważna. Nawet mimo odległości, jaką zawsze mam do jednego z nich, przebywając u drugiego.
     Niemal udało mi się skończyć czytać całą książkę, kiedy wylądowaliśmy na miejscu. Lot odbył się bez żadnych nieprzewidzianych, a tym bardziej niekontrolowanych wydarzeń. I o tyle o ile ta część podróży należała do spokojnych, wyciszających oraz pozwalających pomyśleć, tak dalsza droga minęła mi na wysłuchiwaniu zachwytów przyjaciółki.
- Boże, jak tu jest pięknie! - zawyła z radości, wychodząc przed budynek lotniska. Odpuściłam sobie mówienie, że w Warszawie także widziała całą masę asfaltowych dróg.
- Mhm - przytaknęłam tylko, rozglądając się za autem mamy. Nigdzie jej nie widziałam, a nie otrzymałam żadnej wiadomości, jakoby miała się spóźnić lub w ogóle nie mogła nas odebrać. Dla Eryki nie stanowiło to jednak żadnego problemu. Ba, przecież to więcej czasu, żeby się rozejrzeć. - Po co robisz zdjęcie lotniska? - dodałam, kiedy oderwałam wzrok od ekranu własnego telefonu.
- Jak to po co? Chcę mieć to wszystko uwiecznione.
- Widzę, że to jak walka z młynem..
- Chciałaś powiedzieć z wiatrakiem - poprawiła mnie. - Poza tym miałaś tu do mnie mówić po hiszpańsku - dodała, bez problemu formułując wypowiedź w tymże języku.
- Jak zwał, tak zwał. Wiesz, o co mi chodzi. - Wzruszyłam ramionami, choć prośbę wykonałam. - A teraz rusz się, idziemy poszukać mojej mamy.
     Przeszłyśmy przez całą długość chodnika, przy którym ludzie parkowali swoje pojazdy. Żaden z nich nie przypominał auta rodzicielki, choć biorąc pod uwagę kolor, kilka razy dałam się nabrać na oliwkową zieleń innych samochodów.
- Widzisz ją gdzieś? - zapytała Eryka, również rozglądając się wokół siebie.
- Nie, a ty? - odparłam.
- Też nie. - Odpowiedź przewidziałam, ale wydźwięk tych słów tak czy siak mnie nie zadowolił. - Zaraz.. zielone audi?
- Tak, gdzie zaparkowała? - zapytałam, natychmiast obracając się w stronę przyjaciółki.
- Raczej gdzie pędzi - odparła, pokazując palcem nadjeżdżające auto. Najwyraźniej na czas mojej nieobecności mama postanowiła zostać kierowcą wyczynowym, a teraz prezentowała nabyte umiejętności.
     Obie pomachałyśmy w jej kierunku, a kiedy zaparkowała nieopodal, wsadziłyśmy walizki do bagażnika. Nie czekając na żadne zaproszenie, zajęłyśmy miejsca na tyłach audi.
- Sprawdzałaś, w ile rozpędza się do setki, czy jak? - zapytałam rozbawiona, zapinając pasy. Tak na wszelki wypadek. Kątem oka dostrzegłam, że Eryka też to robi, ale działaniem tym raczej nie kierował strach.
- Mi ciebie też miło widzieć, bardzo się stęskniłam - odparła, spoglądając we wsteczne lusterko. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu mogę cię poznać, kochana - dodała, a ja wiedziałam, do kogo kieruje swoje słowa. Obróciła się w naszą stronę, choć wzrok skierowała tylko na Fryderykę.
- I wzajemnie, proszę pani - odparła, płynnie odpowiadając po hiszpańsku. Przepełniała mnie duma, bo przez ostatni rok, to ja szlifowałam jej umiejętności, których nabyła w szkole.
     Droga do domu minęła nam w przyjemnej atmosferze. Mama wypytywała nas o wszystko. Od podróży, po sam pobyt w Polsce. Eryka dzielnie starała się łączyć bycie aktywną w rozmowie i podziwianie widoków, jakie roztaczały się za szybą. Spoglądałam na nią z pobłażliwością. Czy tak samo wyglądałam w Warszawie? Z czasem zauroczenie nowością zapewne minęło, ale na początku musiałam zachowywać się podobnie. Skoro ona mi tego nie wytykała, to ja postaram się teraz odwdzięczyć.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła wkrótce mama. Ja już jakiś czas temu bez problemu zaczęłam rozpoznawać mijane budynki. Informacja ta była przeznaczona dla Eryki.
- Co za cudowny dom - westchnęła szatynka, wysiadając z auta. Zamiast wypominać dziewczynie jej zachowanie, postanowiłam robić prywatne notowania. Słowa "cudowny" użyła siedemnasty raz, "piękny" znajdowało się na drugiej pozycji z wynikiem trzynaście.
- Bardzo miło mi to słyszeć - odparła mama. Dla niej taka sytuacja także była nowością, ale odnajdywała się w niej zaskakująco dobrze.
     Kiedy ona udała otworzyć się frontowe drzwi, my wyjęłyśmy walizki z bagażnika. Kilka minut później wszystkie trzy stałyśmy w tak dobrze znanym mi przedpokoju.
- Czuj się jak u siebie - powiedziałam przyjaciółce, z którą w pewien sposób zamieniłam się rolami. Teraz to ona była Polką na obczyźnie. Choć mi, dzięki tacie, łatwiej przychodziło odnalezienie się w Polsce.
- To co, może coś zjemy? - zaproponowała mama. No tak, cała ona. W lodówce już zapewne czekały potrawy gotowe do spożycia.
- Masz ochotę na coś szczególnego? - zapytałam Eryki. Spojrzała na mnie podekscytowana. Zupełnie jakbym obiecała jej gwiazdkę z nieba.
- Zjem, co mi podacie - odparła, zapewne nie chcąc nadużywać dobroci osób, które zaoferowały się w pewien sposób spełnić jej marzenie.
- Mamo, zamówimy pizzę? - zapytałam przekornie, a Eryka zaczęła przeszywać mnie wzrokiem. - No już, już. Wiem, że liczysz na coś regionalnego - dodałam, unosząc dłonie do góry.
- Nie słuchaj jej - zaśmiała się moja mama. - Ona nawet nie wygląda jak Katalonka. Blade to jak kartka papieru, a ciemne włosy oczywiście musiała pofarbować na ten blond. Już tobie bliżej do latynoski niż jej - dodała, choć doskonale wiedziałam, że mówi to wszystko na żarty. Nie raz i nie dwa udowodniła mi, jak bardzo mnie kocha. Mogłabym być nawet albinosem, a byłoby to dla niej bez znaczenia.
     Przed posiłkiem przeprosiłam obie kobiety, które od razu złapały wspólny język i poszłam do swojej sypialni. Potrzebowałam tu zajrzeć, aby w pełni poczuć, że jestem w domu. U siebie. Z zadowoleniem zarejestrowałam brak warstwy kurzu, która mogła by się tu osadzić przez rok nieobecności. Ktoś wyjątkowo dbał o to miejsce, jednocześnie starając się nie naruszyć żadnych detali. Tym kimś była oczywiście mama. Kobieta, której nikt i nigdy nie wyprzedzi w żadnym rankingu. Dla mnie zawsze będzie tą najpiękniejszą, najmądrzejszą, najukochańszą..
     Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, siadając na skraju łóżka. Brakowało mi tego miejsca. Uczucie żywione do taty nie ma z tym nic wspólnego, ale gdybym miała wybierać pomiędzy Warszawą, a Barceloną, to natychmiast zdecydowałabym się na stolicę Katalonii. Z tym miastem wiąże się o wiele więcej moich wspomnień. Zarówno tych dobrych, jak i tych złych. Każde czegoś mnie nauczyło. Każde sprawiło, że jestem tym, kim jestem. Nie wymazałabym zatem żadnego. Nie cofnęłabym czasu, aby cokolwiek powtórzyć lub naprawić. Jedyne, co mogę zrobić w przyszłości, to nie dopuścić do czegoś lub postąpić inaczej.
     Mój wzrok spoczął na tablicy pełnej zdjęć. Myślami jednak byłam gdzieś o wiele dalej. Wraz z dalszym przeglądaniem fotografii, wspomnienia napływały jak szalone. Z trudem dało się nad nimi zapanować. Pierwszy dzień w szkole. Noga w gipsie. Wakacje na plaży. Nauka jazdy na deskorolce. Starzy znajomi. Dawne miłości. Wśród fotografii dostrzegłam nawet Mateo. Moją pierwszą sympatię. Wybrał on jednak leżakowanie, a nie mnie. Uznałam wtedy, że przedszkole to nieodpowiedni czas na szukanie partnera. Obraziłam się na wszystko oraz wszystkich nie na żarty. Oznajmiłam nawet o tym wszem i wobec, kiedy zmartwiona mama jak najszybciej przybiegła odebrać mnie z zerówki. Podobno byłam wtedy śmiertelnie poważna. Ja sama nie pamiętam tej sytuacji, aczkolwiek uśmiech zawsze wkrada mi się na usta, kiedy o tym pomyślę lub usłyszę. W końcu to jeden z tych tematów, które porusza się w czasie rodzinnych spotkań, aby rozluźnić atmosferę.
- Tu jesteś - powiedziała Eryka. Nawet nie zarejestrowałam jej przybycia do sypialni. Uśmiechnęłam się szczerze, obracając w kierunku przyjaciółki. - Co tam oglądasz? - dodała, podchodząc bliżej. Dostrzegłam, jak wzrokiem omiata całą tablicę.
- A.. takie tam zdjęcia - odparłam, machając dłonią w powietrzu. Gest ten miał wyrazić jak błahe są owe wspominki, ale wyszło dość dramatycznie.
- Pewnie tęskniłaś za nimi, co? - zapytała. Natychmiast zrozumiałam, że nie o fotografie, a ludzi na nich się rozchodzi. Z większością kontaktu nie utrzymywałam, aczkolwiek wśród nich znajdowała się grupa osób, z którą tworzyliśmy zgraną paczkę. Podobno nie mogli doczekać się mojego powrotu.
- Tak - odpowiedziałam. - Ale to nie znaczy, że żałuję wyjazdu do Polski.
- Mam pomysł! - Eryka klasnęła w dłonie. - Zadzwoń do nich i zapytaj się, czy mają ochotę dziś wyjść na miasto.
- Dziś? Nie jesteś zmęczona? - zapytałam na wszelki wypadek. Zresztą, nawet gdyby była, to i tak by zaprzeczyła.
- Nie, naprawdę. Wyskoczymy gdzieś dzisiaj. Zobaczę, gdzie się zazwyczaj włóczycie. Będzie fajnie - zapewniała mnie.
- Skoro tak.. Daj mi kilka minut, okej? - Usiadła na łóżku, dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Dotarło do mnie, że rozglądanie się za mieszkaniem dla naszej dwójki automatycznie zostaje przełożone w czasie, skoro Polka była już zdecydowana na wypad na miasto.
     W przeciągu kwadransa obdzwoniłam kilka osób. Większość z nich nie miała żadnych planów na dziś, więc z chęcią zgodzili się z nami spotkać po mojej długiej nieobecności. Po zorganizowaniu nam dzisiejszego wieczoru, zeszłyśmy na dół do mamy. Zapewniła, że poczeka z posiłkiem, który wstawiła do piekarnika zaraz po przybyciu. Tak też zrobiła. Zapachy rozchodziły się w całej kuchni, a ja natychmiast poczułam ssanie w żołądku.
- Wieczorem wychodzimy na miasto - oznajmiłam, kiedy zasiadłyśmy do stołu. Eryka nie wtrąciła nawet słowa. Przyglądała się jedynie mojej mamie.
- W porządku - przytaknęła, stawiając na blacie naczynie żaroodporne. Może i nie było mnie tu przez rok, ale jej reakcja wydała mi się dość dziwna. Zwykłe "w porządku" do niej nie pasowało.
- I to tyle? - zapytałam, dając po sobie pokazać zdziwienie.
- Obie jesteście dorosłe, nie mam prawa wam zabronić - odparła, jednocześnie nakładając porcję paelli Eryce.
     Być może to właśnie obecność przyjaciółki tak wpływała na mamę. Sama nie wiedziałam, co o tym sądzić. Nie rozchodziło się o to, że jeszcze rok wcześniej skazana byłam na przesiadywanie w domu. Skądże. Mogłam spotykać się ze znajomymi na mieście bez żadnego problemu. Po prostu zawsze słyszałam "tylko uważaj na siebie" lub "pamiętaj, żeby zabrać telefon". Przywykłam do tych uwag i próśb na tyle, że w tym momencie odczułam ich brak. Raz jeszcze uważnie spojrzałam na kobietę, która właśnie nakładała mi danie na talerz.
- Dziękuję - odparłam, zanim zdążyła dołożyć jeszcze trochę. Nie wiem, czego się spodziewałam. Że zielony kosmita nagle zdejmie maskę będącą wierną kopią twarzy mamy i oznajmi o naszej nieuchronnie zbliżającej się śmierci? Kobieta jedynie uśmiechnęła się promiennie, jak to miała w zwyczaju, a następnie wypełniła swój talerz.
     Uznałam swoje niedawne zdziwienie za głupotę. Doszukiwałam się rzeczy, które nie istnieją. Należy to jak najszybciej skończyć, bo inaczej popadnę w paranoję, powtarzałam sobie w myślach. Udało mi się to stosunkowo szybko. Po chwili włączyłam się do rozmowy, przestając jedynie dłubać widelcem we własnym talerzu.
- To było pyszne - stwierdziła Eryka. Paellę przygotowywałam jej już w Polsce, ale miała rację. Mamine dania zawsze smakują o niebo lepiej.
- Cieszę się, że ci smakowało. - Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zupełnie tak, jakby zaczęła widzieć w mojej przyjaciółce drugą córkę.
- Dość tych komplementów, bo jeszcze poczuję się zazdrosna - wtrąciłam się. Stwierdzenie rzuciłam jedynie dla żartu, który obie zrozumiały. Po chwili kuchnię wypełnił śmiech naszej trójki. Co za przyjemne popołudnie.
     Mniej więcej pół godziny później zostałyśmy w domu we dwie. Mama zrzuciła z siebie fartuch i oznajmiła, że wybiera się na zakupy. Zaoferowałyśmy pomoc, ale serdecznie nam za nią podziękowała. W wyniku tego miałyśmy więcej czasu, aby przygotować się do spotkania z moimi znajomymi.
- Słuchaj, Sara - odezwała się Eryka, grzebiąc w walizce, którą niedawno wtaszczyła na piętro. - Uważasz, że to będzie odpowiednie? - zapytała, pokazując mi jedną ze swoich sukienek.
- Jest bardzo ładna - odparłam, wylegując się na łóżku.
- A może to? - zadała kolejne pytanie, tym razem wyjmując zestaw: koszulę i spodnie. Również dobrze się prezentowały, więc o tym jej powiedziałam. - To co mam założyć? - jęknęła, po wyjęciu kolejnych ubrań.
- Załóż to, w czym będzie ci wygodnie i w czym będziesz się dobrze czuła - odparłam, wzruszając ramionami. Nie rozumiałam, w czym zaistniał problem. W ogóle go nie dostrzegałam.
- Mamo, czy to ty? - odparła zaczepnie. Rzuciłam w nią poduszką.
- Ciesz się, że w ogóle ci pomagam - powiedziałam, wytykając język. Poduszka ponownie przeleciała w mgnieniu oka przez całą sypialnię. Tym razem to ja nią oberwałam.
- Chcę dobrze wypaść. W końcu to twoi znajomi. Co jeśli mnie nie polubią? - zapytała, zaskakując mnie swoimi obawami. Ja w Warszawie takowych nie posiadałam. Zdawałam sobie sprawę, że nie każdy musi oszaleć na moim punkcie. Nigdy nie dogodzi się wszystkim na raz, więc nawet nie ma sensu o to zabiegać.
- Eryka, posłuchaj - odezwałam się, aby zwrócić jej uwagę. Oderwała wzrok od walizki. - To są moi znajomi. Jesteśmy do siebie całkiem podobni. Mamy podobne zainteresowania, zwyczaje i upodobania. Nie mogę zapewnić, że rozkochasz w sobie wszystkich, ale jeśli będziesz sobą, to na pewno cię polubią. Nie zgodzili się na spotkanie tylko po to, żeby zaobserwować nowe dla nich zjawisko, a po to, żeby poznać nową osobę.
- Więc założę to - odpowiedziała, zabierając z paneli ciemne spodnie i jasny t-shirt z nadrukiem. Uśmiechnęła się do mnie i zniknęła za drzwiami, zapewne udając się do łazienki. Drogę do niej już znała. Rozgoszczenie się tutaj przyszło dziewczynie łatwo, co bardzo mnie cieszyło.
     Przez pewien czas oglądałam telewizję, raz po raz rzucając spojrzenie w kierunku przyjaciółki. Kiedy malowała się przy lustrze, uznałam, że najwyższa pora, abym i ja zabrała się za przygotowywania do spotkania.
- Jak wyglądam? - zapytała Eryka, kiedy zamieniłyśmy się miejscami. Ona była gotowa do wyjścia, a ja jeszcze się malowałam.
- Cudownie - odparłam zgodnie z prawdą, lustrując ją wzrokiem. Jeżeli moi znajomi skupialiby się jedynie na wyglądzie, to wszystkich by w sobie rozkochała. Bez dwóch zdań. Na szczęście grupka osób, z jaką zwykłam się spotykać w Barcelonie, w większym stopniu pod uwagę brała charakter, aniżeli aparycję. Choć i ta miała dla nich znaczenie.
- Ty też - dodała, a ja się uśmiechnęłam.
     Przed wyjściem zostawiłam na kuchennym stole kartkę z informacją, dokąd się wybieramy. Próbowałam dodzwonić się do mamy, ale ta nie odbierała. Zapewne zostawiła telefon w samochodzie, a wciąż przebywała w sklepie lub właśnie prowadziła pojazd. W tych dwóch sytuacjach ciężko było się z nią skontaktować. Dzisiejszy incydent z lotniska to dowód potwierdzający regułę.
- Nadal trochę się stresuję - oznajmiła szatynka, kiedy zmierzałyśmy na miejsce taksówką. Co prawda miałam swoje auto, ale nie oszukujmy się. Czasami idzie się ze znajomymi do miasta nie tylko po to, aby podziwiać kwiaty w parku. Zwłaszcza wtedy, kiedy nawiązuje się nową znajomość. Miałam niemal stuprocentową pewność, że dla naszej paczki będzie to okazja do wzniesienia toastu.
- Nie masz czego, ale w porządku. Nie będę cię przekonywać, sama zaraz zobaczysz - odparłam, płacąc kierowcy za kurs. Odebrałam resztę pieniędzy i wysiadłyśmy z pojazdu.
     Znajdowałyśmy się przed jednym w barcelońskich klubów. Nic wyszukanego. Fajne miejsce do spotkań z równie fajnymi ludźmi, ot co.
- Sara! - usłyszałam Alvaro, choć jeszcze go nie dostrzegłam. Skubany. - Tutaj! - zawołał raz jeszcze, machając w naszym kierunku.
- To oni? - zapytała mnie Eryka, kiedy byłyśmy już dość blisko, jednak wciąż nie na tyle, aby to usłyszeli. Przytaknęłam, chwytając dłoń dziewczyny. Chciałam jej dodać nieco otuchy. Pragnęłam, żeby na widok moich znajomych cieszyła się równie mocno jak ja.
     Zanim nadszedł czas wylewnych przywitań, przedstawiłam znajomym przyjaciółkę. Uśmiechała się nieśmiało, spoglądając na każdą z zebranych osób. Chyba zaczęła sobie zdawać sprawę z ich pozytywnego nastawienia.
- Słuchajcie, to jest Eryka. To dla niej na rok wybrałam się do Polski. - Każdy przedstawił się sam. Zdolne dzieci, pomyślałam, uśmiechając się do paczki. Pełna forma imienia dziewczyny stanowiła dla nich taki sam problem, jak i dla mnie na początku naszej znajomości. Natomiast samo "Eryka" przekształciło się w "Erikę", ze względu na ułatwienie wymowy Katalończykom.
     Z początku siedziałyśmy obok siebie. Każdy zamówił to, na co miał ochotę. Wieczór obracał się głównie wokół napojów, nierzadko tych z procentami. Po wzniesieniu kilku toastów, ludzie zaczęli wzajemnie wyciągać się na parkiet, dołączając do tańczącej gromady. W wyniku tego raz po raz traciłam przyjaciółkę z oczu. Minęło sporo czasu, kiedy mogłyśmy potańczyć chwilę we dwie, a potem zasiąść w boksie i porozmawiać. Choć z rozmową miało to mało wspólnego.
- Jest cudownie - wysapała Eryka. Czterdzieści jeden, pomyślałam, doliczając jeszcze jedno "cudownie" do Erykowego Zbioru Rzeczy Cudownych i Pięknych.
- Cieszy mnie to - odparłam. - Już się nie stresujesz? - dodałam, dźgając ją palcami pod żebra.
- No co ty. - Tylko tyle zdążyła mi odpowiedzieć, bo już po chwili Alvaro zaprosił ją do tańca. Być może to jedynie mylne wrażenie, ale Polka wpadła mu w oko. Zawsze miał w zwyczaju zabiegać o zainteresowanie dziewczyn w ten sposób. Niepoprawny romantyk, pomyślałam, sącząc zamówionego drinka przez słomkę. No cóż, taki to przynajmniej nie przejmuje się nieudanymi podbojami miłosnymi.
      Zanim ktokolwiek się obejrzał, zegar wskazywał godzinę trzecią dwadzieścia jeden. Chęci do tańca i wygłupów nie zmalały, ale siły do tego gdzieś się ulotniły. Pora do domu. Chwyciłam przyjaciółkę pod ramię. Pożegnałyśmy się z tymi, którzy jeszcze wytrwali w klubie, a następnie udałyśmy się do wyjścia. Świeże powietrze okazało się dokładnie tym, czego trzeba nam było. Co prawda żadna nie upiła się do nieprzytomności, ale w głowie trochę huczało. Zamówiłam taksówkę, a ta dość szybko przybyła i pojechałyśmy pod wskazany przeze mnie adres.
     Do domu weszłyśmy na palcach, żeby w żadnym wypadku nie budzić mamy. Zapewne nie spotkałybyśmy się z żadną furią, gdyby do tego doszło, ale wypadało zachować trochę przyzwoitości i pozwolić innym ludziom spać.
     Przed wejściem do sypialni, zahaczyłam jeszcze o toaletę, aby załatwić swoje potrzeby. Zaraz po tym dołączyłam do Eryki. Miałam jej mówić, że jeśli chce, to może wziąć prysznic przede mną, ale kiedy dostrzegłam przyjaciółkę rozłożoną na łóżku, odpuściłam sobie te plany. Polka już smacznie spała, z jedną dłonią ułożoną pod poduszką, a drugą zaciśniętą na skrawku kołdry. Czyżby nawet nie miała siły na to, aby się przykryć? Pokręciłam głową z rozbawieniem wymalowanym na twarzy i ułożyłam się obok. Do czasu znalezienia odpowiedniego mieszkania dla naszej dwójki, musiała nam wystarczyć wspólna sypialnia.

*
No i po krzyku. Jedynka za nami. Zarówno komentującym, jak i tym jedynie zaglądającym na bloga dziękuję. Zdaję sobie sprawę z otrzymanego kredytu zaufania, bo po tak krótkim prologu ciężko cokolwiek powiedzieć. Teraz odwdzięczam się tym, co widzicie wyżej. Ktoś zostanie? :)

6 komentarzy:

  1. Ja zostanę!
    Początki zawsze są trudne. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
    Ciekawie się rozpoczyna.
    Wenyyy.
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć! ^^
    Kochana, prolog był cudowny, a ten rozdział zdecydowanie dorównuje mu cudownością,ba! jeśli go nie przewyższa! ;)
    Powiem Ci, ze piszesz naprawdę cudownie. Twój kunszt pisania jest na naprawdę wysokim poziomie. Potrafisz zaciekawić. Ale dość tego, bo pewnie o tym już doskonale wiesz. ;)
    Cieszę się, że Eryce podoba się w Hiszpanii i że mimo obaw wszystko poszło dobrze. Myślę też, że to dobrze, iż Sara zapoznała ją ze swoimi znajomymi, bo przecież o niebo lepiej jest mieć kilkoro ludzi obok siebie, niżeli tylko jedną osóbkę, prawda? :) Zawsze raźniej. :) O ile są to oczywiście szczerzy i otwarci ludzie, a nie fałszywe kreatury. :) A tego dowiemy się z kolejnymi rozdziałami. ^^ Matka dziewczyny świetnie przyjęła Erykę. :)
    Bardzo podoba mi się powyższa jedyneczka i z niecierpliwością czekam na dwójkę! ♥
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na kontynuację ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. ja zostanę i strasznie przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, ale wcześniej niestety nie dałam rady. wybaczysz, co? (:
    wybacz też mi ten beznadziejny komentarz... mam mnóstwo zaległości i muszę to nadrobić... pod kolejnym zostawię lepszy komentarz.
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyjemny rozdział, a do tego długi. Bardzo mi się podoba, relacja dziewczyn jest naprawdę fajna. Jestem ciekawa, jak potoczy się ich życie w Hiszpanii.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się zarówno Twój sposób pisania, jak i rozdział :) Relacja Eriki i Sary jest cudowna ;) A co do tego słowa to w pełni rozumiem jej zachwyty nad Barceloną - sama musiałam wyglądać podobnie wzdychając do wszystkiego co mnie otaczało. A zdjęć nigdy za wiele ;) Przepraszam za takie opóźnienie w komentowaniu :/
    Czekam na następny! :)

    Pozdrawiam,
    Ana :)

    OdpowiedzUsuń

Zaczytani